Dwaj mordercy z KL Auschwitz

Gerhard Palitzsch, zginął 4.12.1944 r.

Gerhard Palitzsch urodził się w Grossopitz koło Drezna 17 czerwca 1913 r., gdzie jego ojciec był właścicielem gospodarstwa rolnego. Po dojściu Hitlera do władzy, mając niespełna dwadzieścia lat, w marcu 1933 r. wstąpił do równocześnie do SS i NSDAP, po czym objął służbę wartowniczą w KL Oranienburg.  W  czerwca 1934 r. Gerharda Palitzscha odkomenderowano najpierw do obozu koncentracyjnego Lichtenburg, a po trzech latach przeniesiono go do KL Sachsenhausen.

W dniu 20 maja 1940 r. Gerhard Palitzsch przybył z tego obozu wraz z 30 niemieckimi  więźniami kryminalnymi do Oświęcimia.

W niecały miesiąc później objęli oni stanowiska więźniów funkcyjnych w KL Auschwitz (kapo i blokowych), a sam  Gerhard Palitzsch rozpoczął w tym obozie pełnić funkcję podoficera raportowego, stając się postrachem dla więźniów i ich największym katem. Od 11 listopada 1941 r. był głównym wykonawcą rozstrzeliwań pod Ścianą Straceń na dziedzińcu bloku nr 11, zabijając więźniów strzałem w tył głowy.

Odprowadzanie więźniów do bloku nr 11 na jedną z takich egzekucji tak zapamiętał były więzień Zenon Ławski (nr obozowy 6561): Nigdy nie zapomnę sceny, gdy w czasie jednego z porannych apeli wywołano kilkudziesięciu więźniów pochodzących ze Śląska. Komanda wyszły już do pracy poza obozem, a oni zostali na placu obozowym. Wszyscy wiedzieli, że takie wyczytywanie numerów przez Rapportführera Palitzscha to wyrok śmierci. (…) Ślązacy szli zwartą kolumną w kierunku bloku nr 11. Otaczali ich esesmani z pistoletami maszynowymi. Szli miarowym krokiem, wyprostowani, w równych szeregach. (…) Patrzyłem na nich. Znałem prawie wszystkich. Byli wśród nich bracia Czajorowie z Chorzowa, był Edek Wieczorek, student Uniwersytetu Jagiellońskiego, pochodzący, o ile pamiętam, z Lipin Śląskich. (…) Teraz szli wszyscy do bloku nr 11. Ktoś nieśmiało podniósł w pozdrowieniu rękę do przechodzących, ktoś zawołał głośno „O Boże”. Kiedy kolumna skręcała w lewo, przy bloku nr 20, jeden z więźniów z ostatnich szeregów zawołał głośno: „Patrzajcie pierony, jak Ślązaki idą na śmierć za Polskę”. Wszyscy zostali rozstrzelani.

Liczbę ofiar Palitzscha oblicza się w tysiącach. Przeniesiony później do oddziałów frontowych SS, zginął podczas walk z żołnierzami Armii Czerwonej na Węgrzech 4 grudnia 1944 r.

Bruno Brodniewicz, zmarł po wojnie

Bruno Brodniewicz urodził się w Poznaniu 22 lipca 1895 r., wychował w Westfalii na terenie Niemiec. Przywieziony w grupie trzydziestu więźniów kryminalistów, został oznaczony w KL Auschwitz numerem 1, pełniąc funkcję starszego obozu, któremu podlegali wszyscy więźniowie funkcyjni. Wśród więźniów nosił przezwisko „Schwarzer Teufel” (Czarny Diabeł).

Był więziony nie tylko w obozie macierzystym Auschwitz I, lecz także w Auschwitz II-Birkenau i później od 1943 r. w jego podobozach: Neu Dachs (Jaworzno), Eintrachtshütte (Zgoda w Świętochłowicach), Bismarckshütte (Hajduki Wielkie – dzielnica Chorzowa), a w 1945 r. w Mittelbau-Dora.

Ostatni raz miał być przetrzymywany w obozie Bergen-Belsen, w którym rzekomo 15 kwietnia 1945 r. został zlinczowany przez współwięźniów za swoje liczne zbrodnie. Odznaczał się bowiem wyjątkową brutalnością i sadyzmem w stosunku do innych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. Nikt z byłych więźniów Bergen-Belsen, mówiąc o tym zdarzeniu, nie potwierdził jednak w swojej relacji, że był naocznym świadkiem śmierci Bruno Brodniewicza.

O jego losach można przeczytać w numerze piętnastym „Głosów Pamięci”: Piotr Setkiewicz „Więźniowie funkcyjni w KL Auschwitz”, Oświęcim 2023.

Jan Krokowski, zdjęcie obozowe

O zbrodniczych czynach i popełnionych mordach przez  Bruno Brodniewicza wiele informacji znajduje się w powojennych relacjach byłych więźniów KL Auschwitz, jednak świadectwo Jana Krokowskiego (nr obozowy 226) jest szczególne: Gustek leżał na swojej pryczy i odpoczywał. Wtem w drzwiach bloku ukazał się więzień nr 1: Bruno Brodniewicz – Lagerältester, recydywista i przestępca kryminalny. Na okrzyk dyżurnego sali „Achtung” mieliśmy stanąć na baczność, bo taki był regulamin, ale nie wszyscy. Zrezygnowany i nieludzko zmęczony, leżał na swojej pryczy Gustek Franczyk. Bruno ma dziki wzrok, podchodzi do Gustka i bije go z całej siły w twarz. I wtedy staje się coś, czego długo nie mogliśmy zrozumieć, ani pojąc w życiu obozowym. Oto więzień nr 442, Gustaw Franczyk z Łącka, zrywa się z łóżka i z całą siłą swej pięści (z zawodu masarz i piekarz) bije najstarszego obozu. Siła ciosu jest straszna. Bruno Brodniewicz pada na ziemię, a my patrzyliśmy na tę scenę skamieniali, zdając sobie sprawę ze skutków, jakie nastąpią. Za chwilę podnosi się Bruno z ziemi, wychodzi z bloku i szuka czegoś do bicia, znajduje jakiś drążek, przychodzi z powrotem i z jaką straszliwą pasją bije Gustka, katuje wprost: teraz Gustek pada, jest zalany krwią, a rano zupełnie siny. W czasie porannego apelu zapytany przez kierownika obozu Fritscha, który w towarzystwie Brodniewicza odbierał raport od blokowego: „Co ci się stało, żeś taki siny?” – Gustaw odpowiedział przez tłumacza: „Spadłem wczoraj z łóżka i potłukłem się troszkę”. Wieczorem jeszcze raz odwiedził Gustka Franczyka więzień nr 1 i zapytał: „Coś ty z zawodu?” – „Rzeźnik i piekarz” – odpowiedział Gustek. „A na kuchni się znasz – umiesz gotować?” – „tak” – przytaknął Gustek. „Od jutra przejdziesz do pracy w kuchni”.

I odtąd Gustaw Franczyk do końca istnienia obozu pracował w kuchni.  Doczekał wyzwolenia obozu i po wojnie otworzył w rodzinnej miejscowości piekarnię, a potem masarnię. Zmarł 21 marca 1969 r. i jest pochowany na cmentarzu w Łącku.

Adam Cyra

Oświęcim, 2 lutego 2024 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *