Bokser niepokonany w obozie Auschwitz

Symbolem zagłady Polaków w KL Auschwitz, których deportowano do tego obozu w latach 1940-1945 około 150 tysięcy,  jest  pierwszy transport polskich więźniów politycznych, przywieziony  z tarnowskiego więzienia w dniu 14 czerwca 1940 r.

Jednym z więźniów tego transportu był Tadeusz Pietrzykowski, który urodził się 8 kwietnia 1917 r. w Warszawie i w kronikach polskiego sportu zapisał się jako „Teddy”. Przedwojenny wicemistrz Polski i mistrz Warszawy w wadze koguciej  został ujęty w pobliżu granicy węgiersko-jugosłowiańskiej wiosną 1940 roku, gdy przedzierał się do armii polskiej gen. Władysława Sikorskiego we Francji. Potem poprzez areszty żandarmerii węgierskiej i policji słowackiej trafił do więzienia gestapo w Muszynie, a następnie do podobnych więzień w Nowym Sączu i Tarnowie, skąd 14 czerwca 1940 r. został przewieziony do KL Auschwitz, numer obozowy 77.

Tadeusz Pietrzykowski "Teddy"
Tadeusz Pietrzykowski „Teddy”

W marcu 1941 r. stoczył pierwszą w historii tego obozu walkę pięściarską z udziałem więźniów. Pojedynki więzionych w KL Auschwitz polskich bokserów, jakkolwiek rozgrywane na rozkaz esesmanów, miały szczególny aspekt, którego istotę tak ujął w swojej wypowiedzi były więzień Tadeusz Sobolewicz:  Kiedy stałem wokół ringu bokserskiego pod obozową kuchnią i słyszałem okrzyki Polaków – więźniów zagrzewających „Teddego” do walki, zrozumiałem, że tu chodzi o coś więcej. Polak jest w ringu, Polak bije niemieckiego kryminalistę, który wczoraj jeszcze bił i mordował naszych kolegów. Ta atmosfera wokół ringu, ten klimat wśród wychudzonych i zabiedzonych polskich więźniów, to był bodziec dodający otuchy, że przecież jeszcze Polska nie zginęła.

W sumie popularny „Teddy” stoczył w obozie oświęcimskim prawie czterdzieści walk bokserskich, a niektórzy podają, że było ich nawet sześćdziesiąt. Prawie wszystkie z nich zdecydowanie wygrał.

———————————————————————————————————————————————————

Interesujący i niezwykły jest fragment relacji Tadeusza Pietrzykowskiego na temat św. Maksymiliana, przechowywanej w Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu:

(…) „Nie pamiętam dokładnie daty, ale działo się to wiosną 1941 r., zatrudniano mnie wówczas przy oraniu pól w Babicach. Pracowałem oczywiście pod nadzorem esesmana Kommandoführera, który znał język polski, pochodził z Rybnika. Przy wykonywaniu tych czynności zauważyłem po drugiej stronie drogi więźniów z komanda grodzącego pastwisko. Tam właśnie jeden z Vorarbeiterów (przodowników pracy – dop. A.C.) znęcał się nad jakimś więźniem, który czołgał się na czworakach, a Vorarbeiter kopał go z całych sił. Oglądana scena oburzyła mnie i postanowiłem dać nauczkę Vorarbeiterowi.

Zwróciłem się więc do pilnującego mnie Kommandoführera, mówiąc, że boksuję i chciałbym sobie potrenować z Vorarbeiterem, który bił więźnia. esesman zgodził się na to, podszedł do swoich kamratów z SS pilnujących więźniów grodzących pastwisko – którzy też wyrazili na to zgodę. Spodziewali się dobrej zabawy, zaczęli nawet robić pomiędzy sobą zakłady. (…) Mając zgodę esesmanów podszedłem do Vorarbeitera pytając, za co bije więźnia. Vorarbeiter odburknął obraźliwie „Halte Schnauze, du blode Polacke” (zamknij pysk, ty durny Polaczku). Nie byłem mu dłużny i w ostrych słowach kazałem, aby zostawił swoją ofiarę. Wówczas oświadczył: „chcesz i ty dostać”? Przytaknąłem. Porzuciwszy bicie Vorarbeiter przyskoczył do mnie. Uderzyłem go wówczas raz, za drugim ciosem upadł na ziemię, Esesmani zaczęli bić brawa, a zdumieni więźniowie z dalsza oniemieli, oglądali niezrozumiałą dla nich scenę. Po chwili Vorarbeiter wstał, znów doskoczył do mnie, więc po kolejnym moim ciosie upadł. Zapytałem go wówczas: „chcesz, aby ciebie zawieziono do krematorium”?

Nie wiem, jakby na tym spotkaniu wyszedł Vorarbeiter  (zabierałem się do sprawienia mu solidnego lania), gdyby nie interwencja ofiary Voraibeitera. Nagle złapał mnie ktoś za rękę mówiąc: „nie bij synu, bracie, nie bij synu”. Proszący miał na nosie okulary w drucianej oprawie, z których jedno ramię zastępował kawałek sznurka. Z natury jestem porywczy (więc pierwszą myślą było stwierdzenie: jaki ja tam twój syn) i głośno powiedziałem: „odczep się, odczep się, jeśli nie chcesz ty dostać”. Podnoszącego się z ziemi Vorarbeitera znów poczęstowałem ciosem na szczękę, po którym po raz trzeci upadł na ziemię.

Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i chwytając za ręce błagał: „nie bij synu, nie bij”. Zaśmiałem się z niego stwierdzając: co, lepiej aby on ciebie bił? Tego proszącego więźnia widziałem po raz pierwszy w życiu. Nie było czasu na oglądanie twarzy więźniów. Moja reakcja miała na celu ukaranie Vorarbeitera, który na pewno nie miał czystych rąk nie tylko w obozie, świadczyła o tym jego zwyrodniała twarz, o której można było powiedzieć, że jej właściciel powinien dostać pięć lat więzienia. Natomiast twarz proszącego więźnia była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna.

Nie wiedziałem co powiedzieć, zabrakło mi języka w ustach. W końcu machnąłem ręką i poszedłem bo skończyła się przerwa i trzeba było powrócić do pracy.

"Ojciec Maksymilian Kolbe", obraz b. więźnia Mieczysława Kościelniaka
„Ojciec Maksymilian Kolbe”, obraz b. więźnia KL Auschwitz, Mieczysława Kościelniaka

Reszta dnia toczyła się normalnie, czyli wieczorem znalazłem się w obozie, już po apelu (jako tzw. kommandiert). W pewnej chwili podszedł do mnie więzień z pierwszego transportu ks. Marszałek (…) zapytał mnie: „a cóż to się zdarzyło w czasie pracy. Podobno pobiłeś jakiegoś Niemca”? Przytaknąłem,  a wówczas ks. Marszałek wyjaśnił mi, że ten kogo obroniłem to ojciec Kolbe  z Niepokalanowa. Nazwisko Kolbego nic mi nie mówiło, po prostu nie znałem i nie słyszałem o jego działalności. Ks. Marszałek zaproponował mi spotkanie się z ojcem Kolbe, więc poszedłem za nim na tzw. Birkenallee ( alejka brzóz), gdzie istotnie spostrzegłem Kolbego w towarzystwie innego więźnia, ks. Konrada Szwedy, który pracował w rewirze, gdzie podobno miano opatrzyć rany pobitego, ale tenże nie chciał tam pozostać. Pamiętam, że Kolbe zamienił ze mną parę zdań. Nie pamiętam dokładnie treści tej rozmowy, ale istota jej sprowadzała się do tego, że Kolbe pragnął abym Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości. Nie bardzo docierały do mnie te słowa bo stwierdziłem, że po nauczce, którą Vorarbeiter otrzymał ode mnie, chyba nie będzie próbował dalej się znęcać. Potem Kolbe opowiadał nam o swoich misjach w Japonii czego słuchałem z wielka chęcią i wyraziłem chęć posłyszenia w następnych dniach dalszego ciągu jego opowieści.

Za parę dni jeszcze raz spotkałem się z tym człowiekiem i podarowałem ma kawałek chleba (…). Na drugi dzień dowiedziałem się, że Kolbemu skradziono podarowany chleb. Pokazano mi nawet więźnia, który się tego dopuścił. We mnie aż krew zawrzała na taką podłość, więc nie namyślając się wiele doskoczyłem do winowajcy i znów doszło do rękoczynów. Ale i tym razem znalazł się przy mnie ojciec Kolbe i nie pozwolił mi dotknąć złodzieja. Ponieważ miałem w kieszeni kawałek chleba dałem go Kolbemu a ten, na moich oczach przełamał chleb na połowę i jedną z nich dał złodziejowi mówiąc: „on też jest głodny”. Machnąłem na to ręką i poszedłem do pracy. Kolbego widziałem jeszcze parę razy, ale nie miałem czasu nad dokładnym rozpamiętywaniem jego postępowania”.

Źródło: Archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau. Zespół Oświadczenia, t. 39 (duplikat), k. 78-79.

Adam Cyra

Oświęcim, 11 sierpnia 2018 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *