Zwolniony z Auschwitz w 1941 r.

Józef Pułecki w wieku 101 lat

Józef Pułecki był jednym z blisko 2600 polskich 100-latków, żyjących w Polsce w 2023 r. Ponad rok temu świętował swoje 101. urodziny, ciesząc się życiem i zdradzając, jakie są jego sekrety długowieczności. Był wtedy w doskonałej formie psychicznej i fizycznej. Lekarze szacowali wówczas, że jego wiek biologiczny jest niższy, niż wskazywał jego PESEL.

Większość swojego życia przepracował na stanowisku dyrektorskim w branży telekomunikacyjnej. Zrobiło się o Nim głośno w październiku 2023 r. po jego udanej operacji wszczepienia rozrusznika serca. W wywiadach, których wówczas udzielał, nigdy nie mówił, że był więźniem KL Auschwitz, woląc nie wspominać tego tragicznego kilkumiesięcznego okresu ze swojego życia.

W dniu 21 września 1940 r. z więzienia Pawiak w Warszawie do KL Auschwitz odszedł drugi transport warszawski, liczący 566 więźniów. Dołączono do nich 1139 mężczyzn ujętych podczas blokady domów, przeprowadzonej w niektórych dzielnicach miasta, np. na Żoliborzu.

W grupie wojskowych przywiezionych wówczas znajdował się m.in. rotmistrz Witold Pilecki, w obozie Tomasz Serafiński (nr 4859), który utworzył w KL Auschwitz konspiracyjną Organizację Wojskową. Po ucieczce z obozu walczył w Powstaniu Warszawskim.

Józef Pułecki, zdjęcie wykonane przez obozowe gestapo

Po wojnie podjął służbę w 2. Korpusie gen. Władysława Andersa. Po powrocie do Polski oskarżony o szpiegowską działalność na rzecz obcego wywiadu został aresztowany, sądzony i skazany na karę śmierci. Zbrodniczy wyrok wykonano w warszawskim więzieniu na Mokotowie 25 maja 1948 r.

Spośród więźniów z tego transportu, których nazwiska zdołano ustalić, 138 zostało zwolnionych z obozu. Były to głównie osoby ujęte w łapankach ulicznych. Znaną postacią związaną z tym transportem był Władysław Bartoszewski (nr 4427), zwolniony 8 kwietnia 1941 r.

Józef Pułecki, urodzony 3 grudnia 1922 r. w Święcanach, pow. Jasło, przywieziony również w tym drugim transporcie warszawskim, był kilka miesięcy młodszy od Władysława Bartoszewskiego, miał wówczas siedemnaście lat i  także został zwolniony w 1941 r., po rocznym pobycie w KL Auschwitz.

Dostojny Solenizant niedawno obchodził swoje urodziny, ma 102 lata i mieszka na Śląsku.

Adam Cyra

Oświęcim, 7 stycznia 2024 r.

Streszczenie rozmowy z b. więźniem KL Auschwitz, Józefem Pułeckim. Projekt „Historia Mówiona”

Nazywam się Józef Pułecki, urodziłem się 3 grudnia 1922 r. w Święcanach, powiat Jasło. W 1931 r. nasza rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie mieszkaliśmy i gdzie ukończyłem szkołę podstawową i zacząłem pracować, wykonując różne blacharskie prace. W 1939 r., kiedy wybuchła wojna, mieszkaliśmy na ulicy Gdańskiej, znajdującej się obrzeżu Żoliborza i Marymontu. Gdy szedłem do pracy, rano, 20 września 1940 r., zostałem zatrzymany przez jeden z niemieckich patroli, biorących udział w ulicznej łapance. Gdy zebrali kilkanaście osób, zaprowadzili nas na plac Wilsona, gdzie stały tak zwane „budy” – ciężarowe samochody z ławkami i zadaszone pod plandekami. Stamtąd wywieźli nas na Łazienkowską do koszar i ulokowali w ujeżdżalni koni. Dwudziestego pierwszego o godzinie piątej rano załadowali nas na samochody ciężarowe i zawieźli na dworzec kolejowy, to jest tam za Ochotą, gdzie dawnej był Dworzec Główny i załadowano nas do krytych wagonów. Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Gdzieś koło jedenastej, dwunastej  w nocy słyszymy szczekanie psów, reflektory skierowane na wagony. Otworzyły się drzwi, ale nie pozwolono nam wysiadać, tylko weszło dwóch Niemców kolbami karabinów zaczęli nas wypędzać z wagonów. Nie było peronu, wyskakał z wagonów jeden na drugiego.

Popędzono nas w kierunku bramy obozowej,  nad którą zobaczyliśmy napis napis „Arbeit macht frei”, czyli ironia „praca czyni wolnym”.  Później ustawili nas w szeregach na placu przed budynkiem obozowej kuchni i wtedy powiedziano nam, że jesteśmy w obozie koncentracyjnym, tu obowiązuje praca, posłuszeństwo, żadnych wyjść nie ma, jedynie tylko przez komin krematoryjny. Dostałem przydział na blok nr 10 A, jak również otrzymaliśmy przydziały do pracy, budowaliśmy drogę obozową, dostałem się do takiej grupy, która tłukła kamienie, cegły, jednym słowem przygotowywała materiały na drogi. Jeżeli chodzi o dalszą pracę, to później byłem w różnych komandach, na przykład w żwirowni, gdzie kopało się żwir, było to za budynkiem kuchni obozowej. Komendy były wydawane w języku niemieckim, który słabo znałem, więc za każdą pomyłkę, jak to się mówi, po mordzie lali.

Następnym takim moim wspomnieniem, którego nie można zapomnieć – byłem wyznaczony do grupy, która nosiła umarłych z obozowego budynku szpitalnego do krematorium. Na wózku ciało się kładło i do pieca było wsuwane. Ja nosiłem zmarłych, zaraz opiszę jak to było, to była taka skrzynia z rączkami, i tu się do niej nieboszczyka składało i niosło się. Często były to prawie same szkielety i wtedy do jednej skrzyni po dwóch się nawet wkładało. Kiedy nie nadążali palić ciał to obok było takie pomieszczenie z posadzką betonową i tych zmarłych po prostu brało się za rękę, za nogę i rzucało się jeden na drugiego

Jeżeli chodzi o dalsze sprawy, to pozwolono nam zostawić buty, bo na tyle butów nie mieli, ale jak się te buty cywilne zniszczyły, to dostaliśmy Holzschue , czyli buty z drewnianą, sztywną podeszwą. Takie buty dostałem i w niedługim czasie tak sobie obtarłem pięty do krwi, że mięso było żywe. Wtedy opatrzyli mi nogi i mogłem nie chodzić do pracy. I był tak zwany Schonungsblock, gdzie takich, którzy mieli albo połamania, albo odmrożenia, albo właśnie różne urazy, to po apelu nie szli w komandach do pracy tylko do tego bloku, ale tam trzeba było stać, nie wolno było ani siadać, ani leżeć, tylko cały czas się stało. Naszym zadaniem było iskanie, czyli zabijanie wszy, bo wszy i pchły strasznie się w obozie rozpleniły. I rozmawialiśmy o jedzeniu. Każdy opowiadał, co najbardziej lubił, inny jak co przyrządzać, a jeszcze inny co będzie chciał zjeść, jeżeli wyjdzie stąd. To takie żeśmy pocieszenia różne mieli.

W 1941 r. dostałem się do komanda murarskiego i to było dla mnie już bardzo duże osiągnięcie, bo pracowaliśmy zwykle pod dachem, remontując różne budynki gospodarcze, na przykład budowaliśmy kominy w stajniach i nie było takiego nadzoru bezpośredniego przez SS, tylko był sam kapo. A mieliśmy dobrego kapo, on był więźniem Austriakiem. Wszyscy Żydzi od razu byli kierowani do kompanii karnej, najcięższe roboty robili. Przykładowo był taki walec drogowy, co normalnie ciągnął go traktor, a w obozie ciągnęli go ludzie.

Więc ja w tym komandzie nauczyłem się murować, tynkować. A co było jeszcze ważne, że w stajni na przykład konie otrzymywały między innymi cukier, taki czarny cukier z węglem, no to się go podkradało, podobnie jak ziemniaki, które piekło się w kominach. A to była ważna sprawa, bo wyżywienie było głodowe, a więc żeby przetrwać, to przede wszystkim strategia była taka, żeby jak najmniejszy wysiłek z siebie dawać i symulować pracę.

Jeszcze pamiętam, gdzieś w lipcu albo sierpniu 1941 r., po południowym apelu wszystkie komanda zawrócono na bloki, gdzie musieliśmy stać tyłem do okien, nie wolno było się odwracać, ale kątem oka widziałem, jak więźniów sowieckich prowadzono. Ręce mieli z tyłu związane, no i w tych polowych mundurach esesmani gonili ich tak wzdłuż budynku kuchni za bramę obozową, gdzie ich zaprowadzono do dołów po wydobytym żwirze, następnie słyszeliśmy tylko strzały. No później czytałem, bo to już po wojnie było opisane, że to byli pierwsi jeńcy sowieccy, którzy tam zostali zlikwidowani, bo rano nie było śladu po nich.

Tak dotrwałem do września 1941 r. Chodziły słuchy, że będą jakieś zwolnienia, ja byłem wtedy na bloku nr 3 A. No i stoimy rano na apelu i pisarz mówi, że wyczytani więźniowie po apelu mają się zgłosić w Schreibstube, czyli w sekretariacie, nie wyczytywano nazwisk tylko numery. I nagle słyszę mój numer, po zgłoszeniu się w tym sekretariacie, kazali nam zabrać swoje rzeczy i zostaliśmy zaprowadzeni do takiego budynku parterowego, gdzie tam nas przetrzymywali i leczyli. Bo ja miałem egzemę i miałem takie ropiejące strupy na nogach i na udach, no więc takiego nie mogli wypuścić, tam była kwarantanna wyjściowa. Dopiero jak nas tak podleczyli, pewnego ranka poprowadzono nas na dworzec kolejowy w Oświęcimiu. Byliśmy konwojowani przez esesmanów. Wychodząc z obozu,  dostawaliśmy takie Entlassungsschein – czyli karty zwolnienia, potem musieliśmy się zameldować na gestapo w Warszawie i w urzędzie pracy.

W naszej dzielnicy był  kościółek, nieduży przy ulicy Gdańskiej, niedaleko tam, gdzieśmy mieszkali. we wrześniu, czy w październiku 1941 r., była w nim msza w intencji tych, którzy zginęli w obozie z naszej dzielnicy, względnie jeszcze przebywali w obozie, ja na tej mszy byłem. No, ale człowiek był znaczny, głowa ogolona,  więc wieść się rozeszła, że ja wróciłem i oczywiście rodziny do mnie z pytaniami o swoich najbliższych i o obóz. No, ale kiedy nas zwalniano, podpisywaliśmy takie oświadczenie, że nie wolno nam nic mówić na temat obozu. Z tego powodu bałem się prowokacji i udzielałem informacji takich ogólnikowych, że go widziałem, że był zdrowy, że się trzyma, bo było paru znajomych. No, ale to się powtarzało, później już były listy od rodzin uwięzionych, więc podjęliśmy decyzję, że musimy wyjechać z Warszawy. I z całą rodziną pod koniec 1941 r. wyjechaliśmy do Gorlic, gdzie zacząłem pracować w fabryce maszyn górniczych w Gliniku Mariampolskim, który był wtedy osobną gminą, a obecnie jest włączony do Gorlic. I tam była fabryka maszyn górniczych i rafineria. Ja pracowałem w fabryce maszyn górniczych przy remoncie silników dieslowskich z kopalń, które tam były używane. To były olbrzymie silniki, do cylindra na górę to się wchodziło po drabince. No, a pod koniec to już tam również były produkowane pociski artyleryjskie. Kiedy front zbliżał się w 1944 r., to nastąpiła decyzja, że ewakuują fabrykę maszyn, w której pracowałem.

Załadowana nas do wagonów towarowych, w który znajdowały się prycze. I zawieźli nas do Bogumina na terenie Czech. Po to, żeby demontowane maszyny i urządzenia w Gliniku Mariampolskim, tam rozładowywać i magazynować. Eskortowali nas i pilnowali Ukraińcy z SS-Galizien. No i tak żeśmy się doczekali aż nadeszli Rosjanie.  Kiedy zaczęły kursować pociągi towarowe, to żeśmy załadowali do nich i wysiadłem 8 maja 1945 r. na dworcu w Katowicach wysiadłem z pociągu. I słyszę przez radio, bo jeszcze były megafony, ogłoszenie, że jest koniec wojny, sobie wyobrażacie, no radość wielka.

No i taki los mnie spotkał, że idąc od tego dworca w kierunku ulicy Pocztowej, spotkałem pana Podmagurskiego, który przed wojną pracował w dyrekcji okręgu poczty i telegrafów, a w czasie okupacji pracował w Gliniku Mariampolskim w rafinerii i mieszkał niedaleko nas. Na przywitanie oczywiście radość i pierwsze pytanie, co jest z jego rodziną, bo myśmy przecież byli oddzieleni prawie przez pół roku przez front. I on mówi : ”Wszyscy żyją – a tobie proponuję, żebyś został tu, bo montujemy brygady na przyjęcie tak zwanych ziem odzyskanych”. I mówi dalej: „Tam jak wrócisz, no to pierwsze do wojska od razu idziesz. A tu jest reklamacja, że od wojska reklamują tych, którzy na te ziemie zachodnie wyjeżdżają.”

Zgodziłem się i zakwaterowali nas w takim budynku, gdzie była świetlica, prowizoryczna stołówka i hotel. Po kilku dniach, jak zebrali kilkunastu ludzi, to nas do takiego samochodu sowieckiego  wsadzili i pojechaliśmy do Koźla, gdzie był tworzony rejonowy urząd telekomunikacyjny.  Tam zabraliśmy się za przewrócenie łączności, przede wszystkim dla władzy, a więc dla milicji, dla starostwa, dla urzędu miejskiego, dla burmistrza, no i dla partii i dla tych administracji, które tam się tworzyły, na przykład dla urzędu, który zajmował się rozdziałem sprzętu i mebli pozostałym po Niemcach.

Teren naszego Rejonowego Urzędu Telekomunikacyjnego obejmował powiaty: raciborski, prudnicki, Kędzierzyn, no i miejscowości w kierunku Opola. W każdym bądź razie, kiedy tam przebywałem,  zaczęły się bardzo szybko organizować też władze terenowe i szkoły: gimnazjum, liceum i podstawówki. Zacząłem wtedy uczęszczać do gimnazjum po południu i skończyłem gimnazjum i pierwszą licealną. Ale później mnie wysłali na kurs młodszych techników do Katowic, po skończeniu tego kursu wróciłem do Koźla, gdzie ożeniłem się w 1952 r. Wkrótce z Koźla przeniesiono mnie do dyrekcji do Katowic, gdzie byłem kierownikiem sekcji wykonawstwa inwestycyjnego, później kierownikiem działu służby telekomunikacyjnej, później zastępcą dyrektora okręgu, no i później, w 1962 r., czy trzecim zostałem dyrektorem okręgu, który obejmował cztery województwa: opolskie, częstochowskie, bielskie i katowickie. Podlegało mi tam 22 tysiące pracowników. W 1986 r. przeszedłem na emeryturę.

Odnośnie mojego zwolnienia z Auschwitz, to chciałem jeszcze dodać, że w naszym budynku w Warszawie mieszkało dwóch ludzi, jeden o nazwisku Szyfr, a drugi Czokalo. Szyfr pracował w tramwajach, a ten drugi nie wiem, gdzie był zatrudniony. Tego o nazwisku Czokalo podczas okupacji wkrótce zobaczyliśmy w mundurze NSDAP, czyli on był członkiem piątej kolumny. W tym brązowo-żółtym ubraniu, Hakenkreuz, czapka – byliśmy zaszokowani. Jego żona lubiła mnie, bo ja jako chłopak to jej tam różne robiłem pomocnicze zakupy, a także to sprzątanie, to trzepanie dywanów. Oczywiście oni się zaraz wyprowadzili na Mokotów, do dzielnicy niemieckiej, ten Szyfr też ze swoją  rodziną, chociaż jego od razu wzięli do Wehrmachtu. Pewnego razu żona jednego z nich przyjechała do mojego ojca i pyta go się: „Co pan jest taki zmartwiony, panie Pułecki?” A on mówi: „ Bo Józek jest w Oświęcimiu.” A ona mówi: „Co pan mówi! Dlaczego mi pan nie powiedział?” Na to ojciec odpowiedział: „Nie wiedziałem, gdzie pani jest.”, ona na to mówi tak: „Niech pan napisze podanie do gubernatora Franka…” – a ona pracowała na gestapo –  i niech mi to podanie pan da, za dwa dni odchodzi korespondencja do Franka do Krakowa, ja to załatwię, odpowiednio zaopiniuje i może uda się go zwolnić.” Powiedziała także, co ojciec ma tam jeszcze pisać. No więc ojciec pisał, że był w wojsku austriackim, był na froncie podczas pierwszej wojny światowej, a ja w wojsku nigdy nie byłem i nie brałem udziału w wojnie w 1939 r., bo przecież miałem 17 lat, i że ojciec jest bardzo schorowany i koniecznie musi mieć opiekę. I okazało się, że to było decydujące i w ten sposób doczekałem się zwolnienia z Auschwitz.

Po wojnie w Muzeum Auschwitz byłem trzy razy z delegacjami. Złożyliśmy wtedy kwiaty pod Ścianą Śmierci. Trzeci raz no to byłem w czasie wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Oświęcimiu w 1979 r. Ponieważ ja odpowiadałem za łączność dla Biura Ochrony Rządu, dla milicji, no i w szerokim zakresie dla środków masowego przekazu, czyli dla radia, dla telewizji, dla dziennikarzy, a więc trzeba było organizować stanowiska dalekopisowe i kabiny dla dziennikarzy z całego świata prawie, no i dla Watykanu. Mieliśmy trudności z uzyskaniem takiej dużej ilości łączy i musieliśmy budować radiolinie, no więc jeździłem do Oświęcimia, żeby to wszystko dopilnować.

Z innymi byłymi więźniami Auschwitz nigdy nie utrzymywałem kontaktu. Raz tylko spotkałem się z gościem, który pracował w handlu w Chorzowie, aleśmy się z obozu nie znali.  Byłem wtedy na zakupach, tośmy się tylko tak zgadali, ale nie wiem, jak się nazywał. Nie miałem później żadnych innych kontaktów.

Filmoteka Muzeum Auschwitz. Rozmowa nagrana na video przez wolontariuszkę Wandę Malicką 18.04.2009 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *