O powstawaniu Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, siedemdziesiąt pięć lat temu, tworzeniu pierwszej wystawy głównej i funkcjonowaniu tego Miejsca Pamięci rozmawiał Przemysław Bibik ze zmarłym dziesięć lat temu Kazimierzem Smoleniem, byłym więźniem obozów Auschwitz i Mauthausen oraz długoletnim dyrektorem Muzeum oświęcimskiego w latach 1955-1990. Bez Jego wieloletniego wysiłku, Muzeum Auschwitz-Birkenau nie miałoby takiego kształtu jak dziś i nie posiadałoby tak obszernej dokumentacji obozowej.
Tworzył pan to Muzeum, aby przyszłe pokolenia pamiętały o tamtych tragicznych wydarzeniach. Jak pan wspomina tamte czasy?
– Już w obozie więźniowie mówili, że tak wielka zbrodnia, jaka tutaj została popełniona, powinna znaleźć jakieś po wojnie uczczenie. Nie wiedzieliśmy, jaka forma to ma być, tylko mówiono „uczczenie” w formie pomnika lub w formie czegoś innego, lecz wówczas słowo „muzeum” jeszcze nie padało.
Kiedy podjęto konkretne działania w sprawie upamiętnienia?
– 31 grudnia 1945 roku na plenarnym posiedzeniu Krajowej Rady Narodowej były więzień KL Auschwitz, poseł Alfred Fiderkiewicz złożył w imieniu grupy posłów wniosek o upamiętnienie terenów byłych obozów koncentracyjnych: Auschwitz i Majdanek. Poselska Komisja Kultury i Sztuki ten wniosek jednogłośnie przyjęła 1 lutego 1946 roku. Ustawę o powstaniu Państwowego Muzeum w Oświęcimiu ogłoszono 2 lipca 1947 roku. W Warszawie działał już Centralny Zarząd Muzeów, którym kierował znany profesor Stanisław Lorentz. Sprawami tworzenia oświęcimskiego Muzeum w tej placówce zajmował się między innymi mój kolega z obozu profesor Ludwik Rajewski. Mianowano dwóch dyrektorów Państwowego Muzeum w Oświęcimiu. Jednym z nich był Mieczysław Gadomski, zwany w obozie „Mydlarzem”, natomiast drugim Tadeusz Wąsowicz, który był również moim kolegą z obozu. Pracowaliśmy wraz ze wspomnianym Ludwikiem Rajewskim w jednym komandzie – Aufnahmekommando, które było służbą ewidencyjną w obozie, rejestrującą nowo przywiezionych więźniów.
Czy istniał jakiś wzorzec, w oparciu o który tworzono Muzeum w Oświęcimiu?
– W chwili powołania do życia Muzeum martyrologicznego w Oświęcimiu nie istniał w świecie żaden jego odpowiednik. Początkowo ograniczano więc
działalność do roli administracyjno-organizacyjnej oraz koncentrowano się na oprowadzaniu wycieczek. Chodziło przede wszystkim o opiekę nad byłym obozem i o utrzymanie na tym terenie porządku, żeby tu nic nie zostało zniszczone.
Wśród pierwszych pracowników Muzeum było bardzo dużo byłych więźniów KL Auschwitz: Erwin Bartel, Jerzy Adam Brandhuber, Stanisław Hantz, Władysław Kowanetz, Eugeniusz Nosal, Wilibald Pająk, Walenty Perec, Jerzy Pozimski, Karol Rydecki, Władysław Siwek, Tadeusz Szymański, Franciszek Targosz, czy Adam Żłobnicki.
Już wówczas powstało także z inicjatywy dyrektora Tadeusza Wąsowicza Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, którego przewodniczącym był ksiądz infułat dr Ferdynand Machay, archiprezbiter bazyliki Mariackiej w Krakowie. Towarzystwo było bardzo ubogie i zrzeszało głównie byłych więźniów, chętnych do pracy społecznej. Na przykład Alfred Woycicki czy Jan Sehn, który był wtedy sędzią śledczym do spraw ścigania zbrodni hitlerowskich. Nie szkolono wówczas jeszcze żadnych przewodników, znających całość historii KL Auschwitz. Każdy z byłych więźniów, będący przewodnikiem, opowiadał głównie własne przeżycia obozowe.
Czy były już wówczas ekspozycje muzealne?
– Pierwszą wystawę zrobiono w piwnicy bloku nr 4 na powierzchni około 200 metrów kwadratowych. Była bardzo prymitywna. Wśród eksponatów znajdowały się m.in. dwa sandałki, jakieś dwie, czy trzy pary butów oraz kilka walizek. Oficjalne otwarcie tej ekspozycji nastąpiło w Muzeum w Oświęcimiu 14 czerwca 1947 roku, w siódmą rocznicę przywiezienia do KL Auschwitz pierwszego transportu polskich więźniów politycznych z Tarnowa. W uroczystości licznie wzięli udział byli więźniowie i ich rodziny oraz przedstawiciele ówczesnych najwyższych władz państwowych na czele z premierem Józefem Cyrankiewiczem, który również był więźniem KL Auschwitz.
Jakie kierunki działania Muzeum w Oświęcimiu uważał pan za najważniejsze?
– Na przykład przez cały czas uporczywie uważałem, że bardzo istotna jest informacja o więźniach, a nie było w ogóle żadnej kartoteki, bo kartoteki niemieckie były w większości zniszczone i starano się je dopiero odtworzyć. Prace nad ich sporządzaniem zapoczątkował jeden z byłych więźniów. Był nim Karol Rydecki, przedwojenny policjant, który też pracował w Muzeum. Pochodził z Warszawy i został przywieziony do KL Auschwitz w pierwszym transporcie warszawskim. Prowadził on zeszyt, do którego wpisywał to co ewentualnie w zachowanych, nielicznych dokumentach można było znaleźć, chociaż w Muzeum właściwie żadnych dokumentów nie było, bo albo zostały wywiezione do Związku Sowieckiego, albo te, które pozostały, były przechowywane w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie.
I tam właśnie sięgano do nich, a że często były tam jakieś notatki, to przepisywano je do zeszytu i z niego udzielano informacji. Więc pierwsza rzecz to kartoteki, ale wówczas środki finansowe nie pozwalały na ich sporządzanie. Poza tym nie mieliśmy dokumentacji. W tym czasie ukończyłem studia prawnicze i odbywałem aplikację w wojewódzkim sądzie w Krakowie. Wtedy powiedziano mi, że można by uporządkować i opracować dokumentację, która została zgromadzona w śledztwie, podczas procesu komendanta obozu Rudolfa Hőssa w Warszawie oraz później w czasie procesu czterdziestu członków załogi obozu oświęcimskiego w Krakowie. Zgromadzone dokumenty należało przede wszystkim oczyścić, poddać je konserwacji i później opracować. W związku z tym dyrektor Wąsowicz razem z profesorem dr. Janem Sehnem ustalili, że przy Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie powstanie taka komórka, która będzie zaczątkiem archiwum Państwowego Muzeum w Oświęcimiu.
W tej komórce kierownikiem był właśnie profesor Sehn i ja. Pensje otrzymywaliśmy z Muzeum, jakkolwiek nie pracowaliśmy w Oświęcimiu, lecz w Krakowie. W pierwszej połowie lat, pięćdziesiątych Okręgowe Komisje Badania Zbrodni Hitlerowskich zostały zlikwidowane i w związku z tym wszystkie te akta, które były w Krakowie, zostały przekazane do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie. I często, jak potrzebne nam były jakieś dokumenty, to musieliśmy jechać do Warszawy, aby je sprowadzić do Muzeum.
Organizowano szkolenia przewodników, którzy oprowadzali po terenie Muzeum?
– Ze szkoleniem przewodników również były problemy, ponieważ oprowadzaniem wycieczek zajmowali się głównie byli więźniowie, najczęściej mający ukończoną zaledwie szkołę powszechną. Ale powiadam, trzeba ich było jakoś wyszkolić. Od czasu do czasu przyjeżdżałem z Krakowa do Oświęcimia, to nie było regularnie i przeprowadzałem takie pogadanki z nimi, zapoznając ich z różnymi dokumentami obozowymi. Przy czym trzeba było zawsze zwracać uwagę na to, że to byli ludzie z reguły niezbyt wykształceni.
Ilu pracowników było wtedy w Muzeum?
– Pracowników było wówczas, trzydziestu może, więcej nie. Były to głównie sprzątaczki i rzemieślnicy o niezbyt wysokich kwalifikacjach. Często taki rzemieślnik podawał, że jest murarzem, a nie był murarzem, ale to były początki naszej działalności. Zresztą pensje w Muzeum były wówczas bardzo niskie. I pieniądze przeznaczane na jego utrzymanie były również niewielkie. Nie było wówczas żadnego wydawnictwa. Jedynie Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem wydawało pocztówki z fotografiami terenów poobozowych, na których był zamieszczony apel: „Złóż ofiarę na Muzeum”. W 1952 roku zmarł Tadeusz Wąsowicz, podczas operacji na tarczycę. Nowym dyrektorem został Wiernek, a wicedyrektorem Bezwiński. Obydwaj pracowali tutaj i nie byli więźniami KL Auschwitz. Bezwiński zatrudnił potem w Muzeum swoją żonę, która była historykiem i pracowała przy tworzeniu biblioteki.
Kiedy pan został dyrektorem Muzeum i w jakich okolicznościach powstała ekspozycja muzealna, która istnieje do dzisiaj?
– W 1954 roku, kiedy już nie pracowałem w sądzie w Krakowie, otrzymałem wraz z kilkoma innymi byłymi więźniami wezwanie do Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – Wydział Kultury. Nie wiedziałem po co mam tam iść, bo nie miałem nic z partią wspólnego i nigdy nie byłem członkiem PZPR. Na to spotkanie wraz ze mną został wezwany wspominany już profesor Sehn, pisarz i poeta Tadeusz Hołuj, Stanisław Kłodziński oraz naczelny redaktor tygodnika „Za Wolność i Lud”, który był organem prasowym kombatantów i byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Na zebraniu, prowadzonym przez kierowniczkę Wydziału Kultury KC PZPR, dowiedziałem się, że w blokach poobozowych w Oświęcimiu ma powstać wystawa i w związku z tym jesteśmy wszyscy oddelegowani do tej pracy. Zamieszkaliśmy w prymitywnych warunkach, w trzech blokach znajdujących się poza drutami byłego obozu macierzystego.
Wśród nas Balenstedt był takim głównym plastykiem od tej wystawy, to był Polak z Krakowa, podobno ukończył jakąś francuską akademię. My z kolei pracowaliśmy nad jej scenariuszem, a ja dodatkowo zajmowałem się wyborem dokumentów do niej. W ciągu mniej więcej od listopada 1954 roku do kwietnia 1955 wystawa była gotowa. I to jest ta ekspozycja, która istnieje do dzisiaj. Jej otwarcia w dniu 15 kwietnia 1955 roku dokonał premier Józef Cyrankiewicz. Została wykonana w bardzo szybkim tempie. W każdym razie zrobiono ją i wszyscy byli zadowoleni. Scenariusz tej wystawy zawsze był uzgadniany z różnymi komisjami, najczęściej z Komitetu Centralnego PZPR, ze Związku Bojowników o Wolność i Demokrację oraz z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.
Przeglądali projekty scenariusza, albo już częściowo nawet urządzone niektóre sale wystawowe. Wyrażali różne krytyczne uwagi, na przykład jeden z nich krytykował taki wielki napis na ścianie: „1 września 1939 roku – wybuch II wojny światowej”, zastanawiając się, czy datę 1 września 1939 r. należy uznać za początek drugiej wojny światowej, czy to nie powinno 22 czerwca 1941 roku. Ale skrytykowali go inni.
Na nowej wystawie w bloku nr 15 przechodziło się na parterze przez trzy sale, w których przedstawiono, jak doszło do wybuchu drugiej wojny światowej. I potem dopiero blok nr 4 – masowa zagłada Żydów, wystawa już ściśle związana z historią KL Auschwitz. Trzeba podkreślić, że wszystkie wystawy w poobozowych blokach, oznaczonych numerami od 4 do 7, zrobiono w bardzo krótkim czasie, w ciągu 4-5 miesięcy. Dyrektorem wtedy był jeszcze Wiernek, który wkrótce po zakończeniu prac nad nową ekspozycją został przeniesiony najprawdopodobniej do pracy w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie. Wtedy mnie mianowano dyrektorem Muzeum.
Kiedy pan objął stanowisko?
– Przyszedłem do Muzeum, obejmując stanowisko dyrektora w pierwszych dniach października 1955 roku. Natychmiast przystąpiłem do pracy, tworząc piony organizacyjne wewnątrz Muzeum. Powstał Dział Sztuki, nazywany pracownią plastyczną, który prowadził były więzień KL Auschwitz, Tadeusz Myszkowski z Zakopanego. Potem powstał Dział Fotograficzny i Konserwatorski. Takie dziwne połączenia wtedy były, bo nie mieliśmy zbyt dużego doświadczenia w tej pracy. Zaczęliśmy tworzyć bibliotekę, gdzie podjęła pracę Jadwiga Bezwińska, która później obroniła doktorat. Archiwum było bardzo skromne, na dwóch, najwyżej trzech półkach leżała dokumentacja. Ale już wtedy podjąłem decyzję, że trzeba jak najszybciej tworzyć kartotekę o byłych więźniach KL Auschwitz, bo zaczynaliśmy otrzymywać coraz więcej listów od rodzin więźniów zamordowanych w obozie. Wówczas postanowiliśmy zabiegać, gdziekolwiek to było tylko możliwe, aby zachowane akta obozowe, które, jak wspominałem, znajdowały się w tym czasie w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie, przekazano do Muzeum, bo uważaliśmy, że tutaj jest ich miejsce. A one były wszystkie składowane na ulicy Koszykowej – w siedzibie tej Komisji, która mieściła się w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, dzisiejsze Ministerstwo Sprawiedliwości.
Wówczas premier Józef Cyrankiewicz powiedział, że należy te dokumenty przekazać do Muzeum, z tym, że musimy sobie na ich przechowywanie przygotować odpowiedni blok. Wybraliśmy na ten cel blok nr 24. Przyjechała komisja z naczelnym dyrektorem Archiwów Państwowych. Altman zdaje się nazywał. Uznał, że warunki, w których tutaj będą te akta przechowywane, są o wiele lepsze niż tam, w tych piwnicach przy ulicy Koszykowej w Warszawie. Wtedy otrzymaliśmy to, co mamy do dziś w Muzeum, czyli między innymi akta z procesu Hőssa oraz akta z procesu załogi oświęcimskiej w Krakowie. Wprawdzie w wypadku tych akt, nie są to oryginały, bowiem w kopiach wszystko zostało przekazane, ponieważ była to dokumentacja sądowa i dlatego oryginały musiały pozostać w archiwum Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie.
Przemysław Bibik rozmawiał z Kazimierzem Smoleniem podczas swojej praktyki w Sekcji ds. Byłych Więźniów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, którą odbywał jako student politologii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Oświęcimiu latem 2007 roku. Wywiad powstał pod okiem starszego kustosza Adama Cyry, wówczas kierownika tej sekcji.
Adam Cyra
Oświęcim, 8 lipca 2022 r.