Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i więzień Auschwitz

Prof. Marian Zgórniak (1924-2007)

Prof. dr hab. Marian Zgórniak urodził się 5 grudnia 1924 r. w Nowodworzu koło Gorlic, w rodzinie ziemiańskiej. Jego matka, Władysława, po rozwodzie z pierwszym mężem wyszła powtórnie za mąż za Stanisława Zgórniaka, który adoptował Mariana w 1935 r. Marian Zgórniak w okresie międzywojennym  zdążył ukończyć trzy klasy gimnazjum w Gorlicach.

Po wybuchu II wojny światowej został członkiem ZWZ-AK, gdzie pełnił funkcję łącznika, w konspiracyjnej grupie zorganizowanej Stanisława Zgórniaka. Bezpośrednią przyczyną aresztowania siedemnastoletniego Mariana wraz z ojcem 2 czerwca 1942 r. było załamanie się podczas śledztwa jednego z członków Armii Krajowej w powiecie gorlickim.

Śledztwo w naszej sprawie – relacjonował po wojnie Marian Zgórniak – prowadzone było przez gestapo w Gorlicach i trwało do końca czerwca 1942 r., kiedy to przewieziono nas do więzienia w Jaśle, gdzie jeszcze dodatkowo przesłuchiwano mojego ojca. Końcem listopada 1942 r. wywiezieni zostaliśmy do więzienia w Tarnowie, a stamtąd 19 stycznia 1943 r. do KL Auschwitz, gdzie otrzymałem numer 90788, ojciec zaś nr 90789. (…) Obóz oświęcimski opuściłem wraz z ojcem 25 października 1944 r.

Marian Zgórniak wraz ze Stanisławem Zgórniakiem został ewakuowany do KL Gross-Rosen, a następnie w lutym 1945 r. do obozu w Buchenwaldzie, gdzie jego ojciec po kilku dniach zmarł. W trakcie ewakuacji z tego obozu udało mu się zbiec wraz z kilkoma innymi współwięźniami. Po zakończeniu wojny przebywał w amerykańskiej strefie okupacyjnej.

Do Polski wrócił w czerwcu 1946 r. Zdał maturę, a potem ukończył historię i prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie uzyskał stopień doktora historii w 1959 r., habilitując się w 1966 r. Jego żoną była Izabela Nowosielska, z którą miał syna Marka oraz doczekał się wnuka.

Niestrudzoną pracą i talentem zdobywał kolejne szczeble drogi naukowej do profesury włącznie w 1982 r. Był badaczem polskich oraz obcych archiwów i bibliotek.

Jest autorem ponad trzystu publikacji w wielu językach. Jego książki i artykuły dotyczą historii nowoczesnej i najnowszej, historii wojskowości, dyplomacji i dziejów społecznych.

Uczony i wychowawca całych pokoleń studenckich. Był mistrzem dla ponad 260 magistrantów, 28 doktorów, z grona których 14 uzyskało stopień naukowy doktora habilitowanego, a czterech tytuł profesora. Należę również do uczniów niezapomnianego Profesora, pod którego kierunkiem napisałem pracę magisterską na temat: „Doktryna wojenna armii II Rzeczypospolitej (1918-1939)”.

Pogrzeb Profesora Mariana Zgórniaka

Marian Zgórniak zmarł 18 listopada 2007 r. w Krakowie. Na wiadomość o Jego śmierci Dyrekcja i Pracownicy Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego napisali w nekrologu: W osobie Profesora żegnamy Człowieka o wyjątkowej osobowości i nieprzemijających zasługach dla nauki historycznej, pełnego dobroci i przychylności dla innych.

Takim pozostanie również w mojej pamięci serdeczny, uśmiechnięty i życzliwy dla wszystkich Profesor, okazujący studentom zrozumienie, którego odejście stanowiło wielką stratę dla polskiego środowiska naukowego.

Jego pogrzeb, który zgromadził również wielu wychowanków Profesora, odbył się na cmentarzu na Salwatorze w Krakowie 24 listopada 2007 r.

Adam Cyra

Oświęcim, 13 maja 2019 r.

———————————

Relacja prof. dr. hab. Mariana  Zgórniaka, złożona 24 listopada i 9 grudnia 1966 r. na temat jego działalności konspiracyjnej i pobytu w niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych: Auschwitz, Gross-Rosen i Buchenwald.

W okresie okupacji należałem w Gorlicach do nielegalnej organizacji, która później przyjęła nazwę ZWZ (Związek Walki Zbrojnej). Pełniłem w niej funkcję łącznika. W zasadzie już od 1939 r. wykorzystywano mnie do różnych zleceń organizacyjnych, ale dopiero na wiosnę 1942 r. zostałem zaprzysiężony do ZWZ. Ojciec mój, Stanisław Zgórniak[x], był jednym z organizatorów tej nielegalnej grupy. W ZWZ pełnił dość istotne stanowisko na terenie powiatu gorlickiego.

W lecie 1941 r. (maj-czerwiec) organizacja uległa częściowemu rozbiciu na skutek aresztowania kilkudziesięciu członków. Wśród aresztowanych znaleźli się ludzie pełniący odpowiedzialne funkcje w organizacji: rotmistrz Waldeck (dowódca okręgu, zginął w Oświęcimiu), Jamrowicz (też zginął w tym obozie), Chrząścik (zginął w Oświęcimiu) i Gaik (zginął, ale nie jestem pewny czy w Oświęcimiu).

Protokoły śledcze niektórych dokonanych wówczas przesłuchań prawdopodobnie obciążyły w jakimś stopniu mego ojca. Bezpośrednią przyczyną aresztowania ojca i mnie, które nastąpiło w Gorlicach w dniu 2 czerwca 1942 r., były zeznania Edwarda Jantasa  (zginął prawdopodobnie w Sachsenhausen albo w Mauthausen, przeniesiony tam z Oświęcimia), członka jednej z komórek ZWZ w powiecie gorlickim. Razem z nami aresztowany został w tej samej sprawie Adam Ludwin, zamieszkały wówczas w Gorlicach (…).

Śledztwo prowadzone było przez Gestapo w Gorlicach i trwało do końca czerwca 1942 r., kiedy to przewieziono nas do więzienia w Jaśle. W więzieniu przesłuchano jeszcze dodatkowo ojca.

Końcem listopada 1942 r. wywieziono nas do więzienia w  Tarnowie, a stamtąd, w dniu 19 stycznia 1943 r., do Oświęcimia.

W obozie otrzymałem nr 90788, ojciec zaś nr 90789. Po przyjęciu, które odbywało się w bloku nr 26, skierowano nas wraz z ojcem do bloku nr 8a (wg nowej numeracji), gdzie odbywała się kwarantanna. Blok nr 8 był bardzo przeludniony. Na jednej pryczy spały przeważnie 3 osoby. Dodatkową niedogodnością były wielkie ilości pcheł. Podczas dnia odbywaliśmy „ćwiczenia gimnastyczne”, a więc: hüpfen, rollen, laufer, druhen itp.

W końcu stycznia lub w pierwszych dniach lutego 1943 r. na bloku nr 8 odbyła się „wybiórka”. Pytano, kto nie chce lub nie może pracować, ewentualnie  kto jest chory. Tych, którzy zgłosili się i wystąpili, zabrano. Ponadto przeprowadzono przegląd pozostałych więźniów, wyłączając niektórych z nich z szeregu, między innymi mojego ojca. Na skutek interwencji Schreibera bloku nr 8a, Zbyszka – jago nazwiska niestety nie pamiętam, ojciec został z powrotem odesłany do szeregu. Jak się później dowiedziałem, wybranych skierowano do komory gazowej.

Po pewnym czasie zostałem wraz z ojcem przeniesiony na dalszą kwarantannę do bloku nr 2. Tutaj warunki były znacznie gorsze, aniżeli na bloku nr 8a. Przede wszystkim ostrzejszy był personel funkcyjny. Dużą surowością odznaczał się blokowy, jego nazwiska nie pamiętam. Nosił czerwony trójkąt bez litery „P”, ale rozmawiał po polsku. Brutalność szczególnie cechowała sztubowych. Pamiętam, jak pewnego razu wszedłem do umywalni podczas jej sprzątania i zostałem dotkliwie pobity łopatką od węgla. W czasie pobytu w bloku nr 2 wychodziłem kilkakrotnie do pracy przy Königsgraben. Kwarantanna trwała w sumie trzy tygodnie, po czym zostałem przeniesiony do bloku nr 23a (wg nowej numeracji).

Zatrudniono mnie w dużym komandzie – mogło liczyć kilkaset więźniów – które pracowało poza obozem, przy pracach ziemnych. Już w pierwszych dniach tej pracy przeziębiłem się. Dzięki protekcji więźniów – Jana Dziopka z Gorlic (obecnie także mieszka w Gorlicach), zatrudnionego w Häftlingsschreibstube i Jana Krokowskiego z Nowego Sącza, uzyskałem przeniesienie do Drückerei – sekcji komanda SS-Unterkunfstkammer, ojciec zaś przeszedł do Kartoffelkomando. Komando SS-Unterkunfstkammer składało się z wielu sekcji obsługujących poszczególne magazyny dostarczające różne artykuły personelowi SS. W jego skład wchodziły magazyny bielizny pościelowej, koców, środków kosmetycznych, mebli. Był także plac węglowy (Kohlenplatz) oraz mydlarnia. Magazyn koców oraz mydlarnia mieściły się w Theatergebäude, natomiast inne magazyny znajdowały się głównie w  dwupiętrowym budynku, położonym przy ulicy Topolowej obok bocznicy kolejowej. SS-Unterkunfstkammer zaopatrywała w poszczególne artykuły tzw. „Kanada” (stara i nowa). Na strychu budynku SS-Unterkunfstkammer segregowane były pod kierunkiem Vorarbeitera Bogdana, którego nazwiska nie pamiętam; jego zachowanie w obozie pozostawiało wiele do życzenia, szczególnie sposób odnoszenia się do Żydów, przywożone różnego rodzaju szczotki, mydło, pasta do zębów, materiały na ubrania i suknie. Część mydła przerabiano następnie w mydlarni. Kierownikiem mydlarni był więzień Gadomski, posiadający nr około 6000. Bieliznę pościelową segregowano na drugim piętrze budynku SS-Uterkunfstkammer pod kierunkiem Vorarbeitera Brunona, nazwiska nie pamiętam, Ślązaka posiadającego nr około 1100, a następnie magazynowano na parterze.

Schreiberem komanda SS-Unterkunfstkammer i właściwie magazynów był Józef Klimczok o numerze około 3000. Jeśli chodzi o strukturę organizacyjną, miał on wiele do powiedzenia. W stosunku do mnie Klimczok był życzliwy, jednak niektórym więźniom dawał się we znaki. Z innych więźniów zatrudnionych w SS-Unterkunfstkammer pamiętam dwóch braci Binkiewiczów z Warszawy (jeden z nich, Tadeusz, przeżył obóz (…); Zdzisława – nazwiska nie pamiętam, posiadał nr około 180, później uciekł z obozu; Jerzego Dyląga z Sanoka ( nie wiem, co się z nim stało); Jerzego Obraniaka z Warszawy – oznaczony był numerem około 74000, został rozstrzelany na bloku nr 11; Kościelniaka z sekcji Drückerei i Tadeusza Przybylskiego (…). Natomiast z SS-manów pełniących tam funkcje, przypominam sobie Breitwiesera, SS-Scharfuhrera Schirka, pochodzącego z Bielska oraz zatrudnionego przez pewien okres Rapportführera Clausena. Ich stosunek do więźniów był różny. Należało szczególnie wystrzegać się Breitwiesera – był fałszywy. Wspomniani SS-mani podlegali bezpośrednio oficerowi SS.

Jak wyżej zaznaczyłem, zatrudniony zostałem w Drückerei, która w tym czasie była sekcją SS-Unterkunfstkammer. W późniejszym okresie drukarnia została prawdopodobnie wydzielona w osobne komando. Przy Drückerei znajdowała się sekcja naprawy maszyn biurowych. Pracowali tam Cichocki i Stanisław Kamiński. Ten ostatni pochodził z Warszawy i był jednym z nielicznych, który podobno przeżył 6 miesięcy w karnej kompanii. Zdaje się, że Kamiński został skierowany do  SK (Strafkompanie) wraz z całym transportem, z którym przybył.

Do moich obowiązków w Drückerei należało przenoszenie beli papierowych na strych. Nie trwało to zresztą długo. Rozwijające się przeziębienie spowodowało zapalenie opłucnej. Zmuszony zatem byłem w marcu 1943 r. udać się do HKB (Häftlingskrankenbau) na blok nr 28. Przebywając w szpitalu spotkałem się z serdeczną opieką polskiego personelu funkcyjnego. Spośród tych ludzi szczególnie mile wspominam lekarza Kowalskiego z Katowic. Właśnie dzięki niemu uniknąłem śmierci w komorze gazowej. Mianowicie podczas „wybiórki do gazu” przeprowadzanej przez oficera SS – nazwiska nie znałem; był  wysokiego wzrostu, nie jestem pewien, czy był lekarzem SS, Kowalski ukrył mnie w Waschraumie bloku nr 28. W okresie rekonwalescencji opiekował się mną lekarz o nazwisku bodajże Szczęsny, którego przeniesiono później do obozu cygańskiego na Brzezince. Pomagał mi też pielęgniarz Stanek, były znany piłkarz ze Śląska. Pewną pomoc otrzymywałem także od dr. Diema z ambulatorium bloku nr 28. Rekonwalescencję ułatwiły mi paczki od rodziny, na otrzymywanie których władze obozowe wydały w tym czasie zezwolenie.

W okresie pobytu w szpitalu poznałem m.in. więźnia Jana Mosdorfa, przedwojennego działacza młodzieżowego ONR-u. Na bloku nr 28 pełnił on funkcję chyba Pflegera. Mosdorf miał szerokie znajomości w obozie, cieszył się dużą sympatią otoczenia. Przychodziło do niego wiele osób. Ja osobiście miałem okazję kilkakrotnie z nim rozmawiać. W rozmowach poruszaliśmy m.in. różne kwestie polityczne. Mosdorf wspominał swój pobyt w Berezie, mówił o propozycjach współpracy z III Rzeszą, jakie w okresie międzywojennym przedstawiali mu agenci reżimu hitlerowskiego. Bazą, na której miało dojść do współpracy, był prawicowy charakter ONR-u oraz głoszony antysemityzm. Naturalnie Mosdorf nie przyjął propozycji. Jest mi wiadomo, że Mosdorf został w obozie  rozstrzelany.

Po wyjściu ze szpitala, które nastąpiło w początkach maja 1943 r., zostałem dzięki protekcji Jana Dziopka gońcem Häftlingsschreibstuby i zamieszkałem w bloku nr 24a. Häftlingsschreibstuba kierowana była przez byłego więźnia z Sachsenhausen Diestela, noszącego zielony trójkąt. Istotną rolę w tym biurze odgrywał Erwin Olszówka. Spośród więźniów tam zatrudnionych przypominam sobie m.in. inż. Ajdukiewicza z Muszyny, Franciszka Rusinka z Gorlic, Żarlikowskiego z Muszyny oraz wspomnianego już Dziopka. Oprócz mnie był jeszcze jeden goniec, ale jego nazwiska niestety nie przypominam sobie. Razem z tym kolegą utrzymywaliśmy służbowe kontakty przede wszystkim ze Schreiberami poszczególnych bloków, którzy podlegali Häftlingsschreibstubie i do niej składali raporty o stanie personalnym bloków. Tak więc miałem wtedy okazję poznać wszystkich aktualnych Schreiberów. Pamiętam, że w bloku nr 13a funkcję tę pełnił Józef Cyrankiewicz, w bloku nr 23 Stanisław, nazwiska nie przypominam sobie, pochodzący z Piwnicznej, przybyły do Oświęcimia pierwszym transportem; w bloku nr 18a Jerzy Dyrowicz – osobiście ze mną zaprzyjaźniony; w bloku nr 17 albo 17a dr Matuszewski lub Matuszyński, lekarz z Krakowa (…) oraz w bloku nr 11 Jan Pilecki. W ogóle stanowiska Schreiberów poza nielicznymi wyjątkami – jak np. Jugosłowianin o imieniu Rudi, nazwiska nie pamiętam, jego nr około  22000 – były skoncentrowane w rękach Polaków. Natomiast blokowi rekrutowali się w dużej ilości z Niemców. Na przykład w bloku nr 24, w którym ja mieszkałem, funkcję blokowego pełnił Niemiec o nazwisku Ochse, noszący zielony trójkąt.

————————————————-

W nawiązaniu do poprzedniej relacji, złożonej  24 listopada 1966 roku dla Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, składam w dniu 9 grudnia tegoż roku drugą dotyczącą swego pobytu w obozie. Będzie to dalszy ciąg relacji uprzednio spisanej.

Otóż początkiem czerwca 1943 r. zostałem wyrzucony z Häftlingsschreibstuby. Nastąpiło to na skutek przekręcenia przeze mnie meldunku otrzymanego od Lagercapo, Niemca noszącego zielony trójkąt. Moja pomyłka polegała na tym, że transport liczący kilkuset więźniów, który w tym dniu miał opuścić obóz, skierowałem do pracy.

Po wyrzuceniu z Häftlingsschreibstuby zostałem ponownie przyjęty do do SS-Unterkunfstkammer. Tam pracowałem początkowo w składzie bielizny, potem w magazynie z meblami. Ten ostatni mieścił się na strychu budynku SS-Unterkunfstkammer. W magazynie z meblami oprócz mnie zatrudnieni byli jeszcze: Zbigniew Wiśniewski z Radomia, Jerzy Dyląg oraz kilku Żydów greckich.

O Unterkunfstkammer mówiłem w poprzedniej relacji. Teraz ograniczę się raczej do podania kilku szczegółów związanych z tym komandem. Mianowicie wczesną jesienią 1943 r. (mogło to być również jeszcze lato) kilku więźniów z SS-Unerkunfstkammer – byli to: magazynier Bogdan, Schreiber Klimczok, następnie pewien tapicer z Warszawy o niskim numerze obozowym oraz jeszcze paru innych – zostało użytych przy zdobywaniu bunkra w pewnej miejscowości, położonej w okolicy obozu. W bunkrze tym ukrywali się jacyś Żydzi cywile. Ludzie ci bronili się. W końcu jednak opór został przełamany i Żydów wybito.

Z komanda SS-Unterkunfstkammer kilku więźniów pod eskortą SS-manów jeździło do pralni w Bielsku. Poprzez zatrudnionych w pralni cywilów więźniowie zdołali nawiązać kontakty ze swymi rodzinami. Tą drogą wysyłali z obozu wiele grypsów (i na odwrót – otrzymywali je). Ja osobiście kilkakrotnie skorzystałem z ich pośrednictwa, przesyłając do rodziny nielegalne listy. Wiem, że Tadeusz Bińkiewicz wysłał w ten sposób swój portret namalowany w obozie przez Kościelniaka. Na temat tej drogi kontaktowej z cywilami mógłby niewątpliwie wiele powiedzieć wymieniony wyżej Tadeusz Bińkiewicz. On wraz ze swoim bratem jeździł właśnie do pralni. Jest mi wiadomym, że wysyłano z obozu z bielizną do Bielska również Klimczoka i Bogdana.

W grudniu 1943 r. nastąpiła z komanda SS-Unterkunfstkammer ucieczka więźnia inż. Eugeniusza Lacheckiego (…). Lachecki wykorzystał m.in. Theatergebäude, gdzie przez pewien czas się ukrywał, zdaje się w magazynie koców. Ucieczka, jak się później okazało, zakończyła się niepowodzeniem. Lachowski (czy Lachecki) został złapany poza obozem przez żołnierzy należących chyba do niemieckiej obrony przeciwlotniczej (Flacku). Na domiar złego podczas ucieczki odmroził sobie nogi. Po przywiezieniu do obozu nie został stracony, tylko wysłano go do Buchenwaldu. Wydaje mi się, że Lachowski (jak wyżej) uratował swoje życie na skutek jakiejś pomyłki ze strony SS.

W zimie 1943/1944 r. zostałem wyrzucony z Unterkunfstkammer i umieszczono mnie na liście karnego transportu. Spowodował to SS-man Breitwieser, który przyłapał mnie w komandzie na drobnym przekroczeniu przepisów obozowych. Dokładnie, o jakie to „przestępstwo” chodziło, już nie pamiętam. Aby uniknąć karnego transportu, zgłosiłem się do szpitala. Tam uzyskałem zwolnienie i skreślenie mnie z owej listy. Przeniosłem się na blok nr 18a, gdzie, jak wspomniałem w poprzedniej relacji, mój przyjaciel, Jerzy Dyrowicz, pełnił funkcję Schreibera (…). Człowiek ten wiele mógłby powiedzieć o KL Auschwitz. Jestem przekonany, że posiada również pewne informacje o konspiracji w obozie. W Oświęcimiu utrzymywał chyba kontakt z pewną nielegalną grupą o zabarwieniu lewicowym. (…).

Przebywając na bloku nr 18a, figurowałem na liście więźniów zatrudnionych w DAW (Deutsche Ausrüstungswerke). Do pracy jednak nie chodziłem. Po prostu ukrywałem się na bloku. W podobnej do mojej sytuacji znajdowało się jeszcze kilku więźniów, wśród których był Andrzej Gąsienica. W lecie 1944 r. Gąsienica zbiegł z Oświęcimia. W związku z tą ucieczką był przesłuchiwany przez Bogera Dyrowicz.

Ponieważ pomiędzy liczbą więźniów wychodzących do pracy oraz ilością więźniów posiadających zwolnienia lekarskie istniała różnica kilkudziesięciu osób w porównaniu ze stanem obozu, SS-mani urządzali po blokach „łapanki”. W czasie jednej z nich zostałem złapany przez Rapportführera Kaduka, który zapisał mój numer. Na szczęście podałem numer odwrócony, należący do więźnia już nieżyjącego. Dzięki temu uniknąłem represji. Na bloku nr 18a przebywałem aż do końca swego pobytu w obozie. Przez ten czas nigdzie nie pracowałem.

W poprzedniej relacji napomknąłem, że mój ojciec był zatrudniony w Kartoffelnkommando. W późniejszym okresie przeniósł się na Bauhof i pracował tam w magazynie szkła, kierowanym przez Edwarda Salomona z Biecza, posiadającego nr ok. 5000. Magazyny ułatwiały kontakty z cywilami, które były dość ożywione. Ojciec mieszkał na bloku nr 25. Z jego opowiadań dowiedziałem się, że o mało nie uległ prowokacjom Ołpińskiego, działającego m.in. wśród więźniów tego bloku. Ojciec poinformował mnie o zbrodniczej działalności tego prowokatora (m.in. o aresztowaniu z jego przyczyny Kozioł-Poklewskiego, Domanieckiego – byłego pilota, bezrękiego, i wielu innych więźniów) oraz o jego zasłużonej śmierci. Wiadomości te potwierdzają na ogół relacje opublikowane na ten temat po wojnie (m.in. kolegi Fejkla).

Obóz oświęcimski opuściłem wraz z ojcem w dniu 25 października 1944 r. Na kilka dni przed wyjazdem zostałem wraz z wieloma innymi Polakami przeniesiony na Brzezinkę. Tam oczekiwaliśmy na transport. Nie mieliśmy jednak pewności, czy rzeczywiście chodzi o ewakuację, czy skierowanie do komory gazowej. Obawy przed zagazowaniem wystąpiły szczególnie mocno wtedy, kiedy prowadzono nas do dezynfekcji obok krematoriów. Nasz transport ewakuacyjny rekrutował się przeważnie spośród więźniów zatrudnionych w magazynach Bauhofu. Liczył około 250 osób.

Po opuszczeniu Oświęcimia przewieziono nas do „Breslau-Lissa”, obozu położonego na zachodnich przedmieściach Wrocławia a należącego do KL Gross-Rosen. Führerem „Breslau-Lissa” był Hauptscharführer (?) Fischer. Spośród więźniów znajdujących się w tym obozie przypominam sobie nazwisko Gnoińskiego, byłego wojewody krakowskiego. Mój pobyt (miałem numer 77290) w „Breslau-Lissa” trwał do 25 stycznia 1945 r., bowiem postępy ofensywy radzieckiej doprowadziły do ewakuacji obozu. Po trzydniowym pieszym marszu dotarliśmy do Gross-Rosen, gdzie w okropnych warunkach przepełnienia i głodu przebywaliśmy do 6 lutego. W dniu tym zostaliśmy załadowani do wagonów towarowych i na stojąco odbyliśmy kilkudniowy transport do Buchenwaldu, przeżywając po drodze naloty samolotowe. Do Buchenwaldu przybyliśmy w dniu 9 lutego. Okazało się, że dla nas nie ma miejsca. Zmuszeni byliśmy wobec tego przez kilka dni przebywać pod gołym niebem. Później ulokowano nas w tzw. „małym obozie”, gdzie panowały potworne warunki. Ojciec, który zachorował w czasie transportu, zmarł w dniu 21 lutego. Dzięki protekcji znajomych kolegów z Oświęcimia, którzy przybyli do  Buchenwaldu wcześniej, zostałem przeniesiony z „małego obozu” na blok nr 37 i zatrudniony w Lagerkommando. Zbliżanie się wojsk amerykańskich spowodowało w dniu 7 kwietnia częściową ewakuację obozu.

Władysława Zgórniak, matka Prof. Mariana Zgórniaka

Wraz z kilkoma bliższymi kolegami znalazłem się w transporcie kolejowym (ewakuacyjnym), który w dniu następnym został zaatakowany przez samoloty amerykańskie. Na skutek zniszczenia lokomotywy, konwojujący SS-mani wyładowali nas z pociągu i dalej prowadzili pieszo. Na odcinku szosy pomiędzy Jeną a Bürgel udało mi się wraz z kilkoma kolegami zbiec z transportu. Po rozbrojeniu kilku Volkssturmanów i połączeniu się z inną grupą zbiegłych więźniów, opanowaliśmy lotnisko w pobliżu Jeny, gdzie utrzymywaliśmy się aż do przyjścia wojsk amerykańskich.

Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Zespół „Oświadczenia” t. 53, k. 193-197 i 198-201, relacja b. więźnia Mariana Zgórniaka.

———————————————————————————–

[x] Stanisław Zgórniak był ojczymem Mariana Zgórnika. Po aresztowaniu Stanisława i Mariana Zgórniaków (w czerwcu 1942 r.) Władysława Zgórniakowa podejmowała bezskuteczne próby uwolnienia męża i syna. Okres ów   relacjonuje w swym pamiętniku: Moje wspomnienia spod więzienia 1942-1945, Kraków 2006.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *