Na terenie Muzeum Auschwitz-Birkenau znajduje się eksponat, który nie pochodzi z czasów istnienia niemieckiego obozu koncentracyjnego. Jest nim zachowana szubienica, pod którą nikt nie składa nigdy kwiatów i nie zapala zniczy. Na tej szubienicy prawie sześćdziesiąt dziewięć lat temu został stracony w dniu 16 kwietnia 1947 r. założyciel i pierwszy komendant KL Auschwitz, o którym rok temu pisałem na moim blogu w tekście zatytułowanym „Ludobójca i jego wnuk” (kliknij).
Wiosną 1940 r. Rudolfa Hőssa mianowano komendantem KL Auschwitz. W tym niemieckim obozie początkowo więzieni byli prawie sami Polacy, ponieważ miał on służyć jako instrument terroru do podbitego narodu polskiego i być miejscem izolacji, a następnie eksterminacji wielu tysięcy polskich patriotów. Stopniowo przekształcił się także w miejsce masowej zagłady Żydów oraz ginęli w nim także Cyganie, jeńcy sowieccy i ludzie innych narodowości.
Rodzina Rudolfa Hőssa mieszkała w piętrowej willi położonej w niewielkiej odległości od małego krematorium i kolczastych obozowych drutów. Warunki mieszkaniowe – napisze w swoich wsopmnieniach Rudolf Hőss – były doskonałe: „Dzieci mogły szaleć do woli, żona miała tyle ulubionych kwiatów, że czuła się wśród nich jak w raju”. Sama zaś Hedwig Hőss mawiała: „Tu żyć i tu umierać”.
Proces Rudolfa Hőssa przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Warszawie toczył się w dniach od 11 do 29 marca 1947 r. Wyrok śmierci ogłoszony 2 kwietnia 1947 r. były komendant KL Auschwitz przyjął spokojnie, świadom swej winy i przygotowany na taki wynik procesu od samego początku.
Na temat procesu Rudolfa Hőssa i jego stracenia ukazało się ostatnio opracowanie Marcina Witkowskiego, zatytułowane „Rudolf Höss w wadowickim więzieniu. Ostatnie dni byłego komendanta Auschwitz” (kliknij). Zostało ono opublikowane w „Przeglądzie Historyczno-Kulturalnym. Wadoviana” 2015 nr 18.
Adam Cyra
Oświęcim, dnia 8 stycznia 2016 r.