Dokument o Yakovie (Jakubie) Kozalczyku, który był strażnikiem w Bloku Śmierci i żydowskim kapo w KL Auschwitz. Wykonywał bez sprzeciwu polecenia esesmanów, jednocześnie starał się pomagać więźniom. Był też bardzo znanym siłaczem, który występował na całym świecie. Jego serce nie wytrzymało oskarżeń o kolaborację z nazistami.
W wieku 53 lat – mieszkając już w Izraelu, popełnił samobójstwo. Jego 68-letni syn rozpoczyna teraz niezwykłą podróż, by odnaleźć ślady po ojcu, pozostałe na terenie b. obozu Auschwitz-Birkenau.
Jakub Kozalczyk był więźniem KL Auschwitz. Obozowa ślusarnia przygotowała dla niego około dwumetrowy płaskownik z miękkiej stali, którego szerokość wynosiła 12 cm, natomiast grubość około 1,5 cm. W obecności esesmanów w bloku nr 11 wykonał klasyczne przedstawienie cyrkowe, co tak zapamiętał Jan Pilecki (nr obozowy 808), pełniący w tym bloku funkcję pisarza:
Rycząc i stękając nieludzko, dla dodania sobie siły i stworzenia nastroju,, a trzeba przyznać, że na sprycie życiowym i aktorskich zdolnościach mu nie zbywało, wyginał przy pomocy rąk, nóg, karku, piersi, i czego tam jeszcze sie dało, to żelastwo na wszystkie strony, aż zrobił z tego płaskownika podwójną spiralę. Zachwyt esesmanów był niekłamany, a produkt Jakubowej siły leżał zawsze na poczesnym miejscu w Blockführerstubie i był przedmiotem powszechnego uznania wszystkich oficerów SS i gestapo odwiedzających blok XI.
Jakub Kozalczyk (Kozelczuk, Kozalczik) urodził się w 1902 roku i został wychowany w żydowskiej rodzinie w okolicach Krynek. Inni twierdzą, co wydaje się nieprawdopodobne, że urodził się w 1908 roku w Chicago i był jedynym obywatelem amerykańskim więzionym w oświęcimskim obozie. Przebywał w getcie w Krynkach koło Grodna. Przywieziono go do KL Auschwitz w transporcie z getta w Sokółce 26 stycznia 1943 roku i oznaczono numerem obozowym 93830. Był to półanalfabeta o niezwykłej sile fizycznej, który przed drugą wojną światową występował na arenach cyrkowych. Krążyły nawet pogłoski, które nie znalazły potwierdzenia, że przed wojną był trenerem niemieckiego mistrza w boksie Maxa Schmelinga. Mówił osobliwą mieszaniną języków: jidisz, niemieckiego, polskiego i rosyjskiego. W bloku nr 11 pełnił funkcję Bunkerkalefaktora, czyli kapo aresztu obozowego. Po wojnie wyjechał do Palestyny w 1946 roku, gdzie występował jako artysta uliczny i siłacz. Zmarł w Izraelu w 1953 roku.
Jakub Kozalczyk w momencie przywiezienia do obozu zwrócił na siebie uwagę esesmanów swoim wzrostem i atletyczną budową. Mimo że był Żydem, władze obozowe ze względu na jego niezwykłe predyspozycje fizyczne postanowiły mu powierzyć funkcję kalefaktora, pełnioną wcześniej przez przez Niemca – Kurta Pennewitza (nr 3263), a potem do maja 1943 roku przez Polaka – Hansa (Jana) Musioła (nr 5967), który wojnę przeżył. Za nieumyślne spowodowanie śmierci w 1957 roku wspomniany Jan Musioł został skazany na piętnaście lat więzienia. Karę odbywał w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich.
Kurt Pennewitz przestał być pełnić funkcję kapo bunkra i został zwolniony z KL Auschwitz 19 stycznia 1942 roku. W pierwszej połowie 1943 roku został ponownie osadzony, tym razem w podobozie KL Auschwitz w Jaworznie, gdzie również pomocnikami esesmanów w nadzorowaniu więźniów był aparat funkcyjny w skład, którego wchodzili: kapowie, vorarbeiterzy, blokowi, sztubowi, pisarze itd. Na jego czele stał starszy podobozu. Funkcję tę pełnił w tym podobozie kryminalista niemiecki Bruno Brodniewicz oznaczony numerem 1, znany z licznych morderstw w KL Auschwitz.
W 1944 roku jego miejsce zajął Kurt Pennewitz, w który w stosunku do więźniów zachowywał się poprawnie. To stanowisko zajmował on do 7 stycznia 1945 roku, tj. do czasu, kiedy zbiegł z podobozu w Jaworznie. Po ucieczce został schwytany przez partyzantów, którzy powiesili go przypuszczalnie w okolicach Tenczyna (pow. myślenicki) w styczniu tegoż roku. Być może stąło się to na Przełęczy Glisne, a w grupie partyzantów był uciekinier z KL Auschwitz, Tadeusz Uszyński (nr 1880), który miał go podobno osobiście stracić. Bardzo trudno jednak dzisiaj ustalić przebieg tamtych dramatycznych zdarzeń sprzed ponad siedemdziesięciu lat.
Może przypadek lub pomoc Czytelników mojego bloga pomoże w dokonaniu dalszych ustaleń w tej sprawie, która jest bardzo ważna dla córki Kurta Pennewitza i jej rodziny mieszkającej w Polsce.
Areszt obozowy w KL Auschwitz utworzono w podziemiach bloku nr 11 w 1941 roku. Jego cele zwane w języku więźniarskim bunkrami spełniały szczególną rolę w systemie terroru i wyniszczania w nim osadzonych. Obsługiwany był przez więźnia, którego nazywano kapo lub kalefaktorem bunkra. Więźniów funkcyjnych z obsługi bloku nr 11 było kilku, najczęściej od sześciu do siedmiu. Najważniejszym z nich był zawsze Bunkerkalefaktor, czyli kapo bunkra. Do obowiązków kalefaktora należało utrzymanie czystości w celach aresztu obozowego, wydawanie posiłków w nim osadzonym oraz wynoszenie z bunkrów ciał zmarłych, które składano koło drzwi prowadzących na parter, skąd zabierali je do kostnicy Leichenträgerzy (nosiciele zwłok) ze szpitala obozowego.
Każdorazowy nadzorca obozowego aresztu miał także obowiązek wyprowadzać więźniów na rozstrzelanie pod Ścianę Śmierci na dziedzińcu bloku nr 11. Sam strzał esesmani kierowali zawsze w potylicę i nazywany był przez nich „Genickschuss”. Wyprowadzani biegiem na egzekucję skazańcy mieli widoczne na wprost okrwawione ciała swoich poprzedników, co tak wspomina były więzień Jan Pilecki: Jakaż dziwna przy tym była „delikatność” oprawców, którzy w oczekiwaniu na następna parę skazańców chowali za swoje plecy narzędzia mordu, karabinki.
Te tragiczne zdarzenia mocno utrwaliły się w pamięci Edwarda Kiczmachowskiego (nr obozowy 3414), który wraz z innymi więźniami wybranymi z cel aresztu obozowego na rozstrzelanie został wyprowadzony do umywalni, znajdującej się na parterze bloku nr 11, gdzie oczekiwał na wykonanie wyroku.
Kapo Jakub Kozalczyk, który od końa stycznia do maja 1943 roku był pomocnikiem Hansa-Jana Musioła, a potem został jego następcą, polecił wszystkim rozebrać się do naga, namoczył im piersi wodą, a następnie wypisał więźniom na nich dużymi cyframi numery obozowe. Potem wyprowadzał po dwóch skazańców, trzymając ich za ramiona, na dziedziniec tego bloku, gdzie dwóch esesmanów strzelało ofiarom w tył głowy. Zwłoki zamordowanych Jakub odrzucał pod blok nr 10.
Przebieg egzekucji obserwował szef obozowego gestapo, Maximilian Grabner, stojąc koło stołu, wyniesionego na podwórze, na którym były rozłożone akta więźniów, skazanych w tym dniu na rozstrzelanie Jako ostatni miał być stracony Edward Kiczmachowski. Był on tak osłabiony, że nie mógł iść o własnych siłach i Jakub Kozelczuk musiał nieść go na rękach. Niedoszły skazaniec zapamiętał:
Kiedy niósł mnie po schodkach na podwórze, sprawdzono jeszcze raz mój numer obozowy (…). Grabner spytał mnie, skąd znam tak dobrze język niemiecki, na co odpowiedziałem, że urodziłem się w Niemczech i tam chodziłem do niemieckiej szkoły. Zapytał mnie jeszcze, gdzie są moi rodzice ? – odpowiedziałem, że w Niemczech. (…) Grabner kazał Jakubowi z powrotem zanieść mnie do bunkra.
Do początku 1943 roku rozstrzeliwanym przeważnie przed śmiercią krępowano ręce wykręcone do tyłu i złożone na krzyż drutem kolczastym, którego kolce wbijały się głęboko w ciało, ponieważ drut ściągano kleszczami. Później zaniechano krępowania rąk ze względu na nie stawianie oporu i spokojne zachowywanie się skazańców. Jakub Kozalczyk zmuszony był także wykonywać na więźniach KL Auschwitz egzekucje przez powieszenie.
Na dziedzińcu bloku nr 11 stały dwie przenośne szubienice obozowe z zapadniami, które wynoszono na plac apelowy, gdy publicznie wieszano skazańców. Egzekucje te wykonywano również na dziedzińcu bloku nr 11. Pętlę skazańcom zakładał Jakub Kozalczyk. Ofiarami byli głównie schwytani uciekinierzy z obozu.
Znane są wypadki, że niektórzy więźniowie byli wywożeni po „sądzie doraźnym” z bloku nr 11 i wieszani publicznie w różnych miejscowościach, głównie na Podbeskidziu. Egzekucje te miał wykonywać także Jakub Kozalczyk, który w tym celu przywożony był z bloku nr 11 przez funkcjonariuszy obozowego gestapo.
Ponadto w bloku nr 11, w pierwszej sali na lewo od głównego wejścia, gdzie mieszkał pisarz bloku i odbywały się posiedzenia „sądu doraźnego”, wymierzano więźniom karę chłosty na specjalnym „koźle” do bicia. Doprowadzał ich celem wykonania kary chłosty Jakub Kozalczyk, który również często sam ją wykonywał w asyście esesmanów. W czasie chłosty więzień musiał liczyć uderzenia wymierzane pałką lub pejczem, jeżeli się pomylił, bicie rozpoczynano od nowa.
Z jednej strony Jakub Kozalczyk wykonywał bez sprzeciwu polecenia esesmanów, z drugiej strony starał się pomagać więźniom z bloku nr 11, pośrednicząc chociażby w ich potajemnych kontaktach korespondencyjnych. Pomoc dla więźniów tego bloku z jego strony była możliwa m.in. dzięki temu, że był on w bardzo dobrych kontaktach z innymi więźniami żydowskimi, przede wszystkim pracującymi w magazynach „Kanady” w Birkenau, skąd można było uzyskać wartościowe przedmioty, którymi potem przekupywano esesmanów z bloku nr 11, dzięki czemu, jak oświadczył wspomniany były więzień Jan Pilecki:
Praca samopomocowa na bloku nr 11 mogła być prowadzona bez uszczerbku i pomogła wielu zamkniętym na tym bloku, jak i poszczególnym więźniom z obsługi bloku nr 11. To wszystko czego nie mogli wnieść więźniowie do obozu z zewnątrz, przewoził mały wózek z bloku nr 11, jeżdżący z asystą Blockführera z tegoż bloku po obiad dla esesmanów do SS-kuchni, która była usytuowana na zewnątrz poza ogrodzeniem KL Auschwitz.
Postawy Jakuba Kozalczyka jako więźnia nie można ocenić jednoznacznie. Dla jednych może on uchodzić nawet za działacza obozowego ruchu oporu i bohatera, natomiast dla drugich za przymuszonego i bez sprzeciwu współuczestniczącego w zbrodniach popełnianych przez niemieckich nazistów w KL Auschwitz.
Na kobietach więzionych w bloku nr 11 dokonywane były gwałty przez więźniów funkcyjnych z tego bloku i zmuszane były one do oddawania się esesmanom, o czym można przeczytać we wspomnieniach byłej więźniarki Marii Piecuch (nr obozowy 79850). W gwałtach tych miał również uczestniczyć Jakub Kozalczyk, który jak twierdzi ta więźniarka: (…) gwałcił młode Polki od 16 lat, przeważnie blondynki (…).
Ten zarzut wobec Jakuba Kozalczyka nie znajduje jednak potwierdzenia w relacjach innych więźniarek, które przeżyły pobyt w bloku nr 11. Były więzień KL Auschwitz, Hermann Langbein (nr 60355) w swojej książce „Ludzie w Auschwitz”, Oświecim 1994, pisze:
Kalefaktor bunkra miał wiele przywilejów. Jakub mieszkał sam w małym pokoiku w bloku 11, mógł „organizować” w obozie, na co miał ochotę – któż bowiem nie chciał być w dobrych stosunkach z „Jakubem z bunkra” ? Mógl nawet nawiązywać intymne kontakty z więzionymi w bunkrze kobietami.
Jakub Kozalczyk. wykorzystując swoją funkcję i obozowe przywileje przychodził także do więźniarek, które przebywały w sąsiednim bloku nr 10, gdzie poddawane były zbrodniczym eksperymentom sterylizacyjnym. Hans-Joachim Lang w książce „Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz”, Warszawa 2013, na temat wizyt Jakuba Kozalczyka w tym bloku pisze:
On sam miał dość wpływów, by móc przychodzić do bloku, ale jego wybranka była zwykłą polską kobietą, która spała na górze w ogólnej sali. Mimo to znalazł sposób; szedł z nią do łóżka w środku pełnej sali, a dwie przyjaciółki siadały na skraju posłania, plecami do pary kochanków.
Cytowany już Jan Pilecki w swoich obozowych wspomnieniach, opublikowanych w zbiorowej pracy „Kominy. Oświęcim 1940-1945”, Warszawa 1962, nadmienia, że Jakub Kozalczyk w kontatach z więźniarkami korzystał z życia ile się tylko dało. Po wojnie wszczęte przeciwko Jakubowi postępowanie zostało zawieszone, ponieważ – jak twierdzi Hermann Langbein w „Ludziach w Auschwitz” – wpłyneło wiele odciążająch go zeznań.
Na drzwiach celi nr 21 w podziemiach bloku nr 21 skoczek spadochronowy – cichociemny ppor. Stefan Jasieński ps. „Urban” wykonał m.in. rysunek, przedstawiający najprawdopodobniej głowę Jakuba Kozalczyka, który miał z nim stały kontakt jako kalefaktor bunkra.
Nie wiadomo, czy w styczniu 1945 roku Jakub był więziony jeszcze w KL Auschwitz i pełnił swoją funkcję w bloku nr 11. Jeśli tak, to zapewne mógł znać niewyjaśnione do dzisiaj okoliczności śmierci „Urbana”.
Adam Cyra
Oświęcim, dnia 7 lutego 2017 r.
Świetny post, dzięki za info. Temat ciekawy i świetnie pozwalający rozwijać wyobraźnie.