Petro Fedorowicz Miszczuk przyjeżdżał przez wiele lat na uroczystości organizowane na terenie Muzeum Auschwitz-Birkenau. Uroczystości te odbywały się z okazji kolejnych rocznic wyzwolenia tego obozu przez żołnierzy Armii Czerwonej 27 stycznia 1945 r. Ubrany był zawsze w pasiak obozowy, a na więźniarskiej bluzie obok czerwonego trójkąta z literą R w środku miał naszyty numer 105105; w ręku trzymał zazwyczaj flagę ukraińską.
Zobacz: Krzesimir Dębski: spojrzałem w oczy mordercy moich dziadków
Podczas oficjalnych uroczystości na terenie byłego obozu w Brzezince 27 stycznia 2005 r. stał się jednym z głównych jej bohaterów. Ubrany w pasiak z flagą ukraińską, przewiązaną pomarańczową wstążką (obchody zbiegły się z „pomarańczową rewolucją” na Ukrainie) przywitał się osobiście z prezydentem Polski, Aleksandrem Kwaśniewskim i prezydentem Ukrainy, Wiktorem Juszczenko, co spotkało się z dużym zainteresowaniem mediów relacjonujących to wydarzenie.
Petro Fedorowicz Miszczuk podał się za więźnia KL Auschwitz, oznaczonego w tym obozie numerem 2949, innym razem mówił, że numeru z tego obozu nie pamięta. Twierdził także, że został aresztowany przez Niemców w maju 1942 r. za pomoc partyzantom Stepana Bandery, którego uważa za bohatera. Najpierw był więźniem rzekomo jakiegoś getta, a potem nie tylko przebywał w Auschwitz, lecz również był więziony w obozach koncentracyjnych: Buchenwald, Mittelbau-Dora i Sachsenhausen, gdzie wyzwolili go rzekomo żołnierze amerykańscy wiosną 1945 r.
Zobacz: Dwa życiorysy: Jan Adamko z Krystynopola i Petro Fedorowicz Miszczuk z Czerwonogradu
W rzeczywistości ten Ukrainiec, który urodził się 10 lipca 1926 r. w Kisielinie na Wołyniu, będąc do 1939 r. obywatelem II Rzeczypospolitej, nie jest notowany nigdzie w zachowanej dokumentacji KL Auschwitz, przechowywanej w archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau. Pobyt Miszczuka w obozach Mittelbau-Dora i Sachsenhausen też nie znajduje żadnego potwierdzenia w zachowanych dokumentach z tych obozów.
Można jedynie potwierdzić w oparciu o informacje uzyskane z Międzynarodowego Biura Poszukiwań w Arolsen w Niemczech i archiwum Muzeum w Buchenwaldzie, a także z Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, że od 9 marca 1944 r. przebywał w obozie pracy przymusowej w Ohrdruf w Turyngii. Później ten obóz stał się samodzielnym obozem koncentracyjnym, a potem podobozem KL Buchenwald. Petro Fedorowicz Miszczuk najpierw był oznaczony w Ohrdruf numerem 2949, a 15 stycznia 1945 r. nadano mu w podobozie buchenwaldzkim Ohrdruf nowy numer 105105.
W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku Miszczuk został wyzwolony na trasie ewakuacyjnej z podobozu Ohrdruf do obozu macierzystego w Buchenwaldzie przez żołnierzy amerykańskich.
Żadna ze wspomnianych powyżej instytucji, zarówno niemieckich, jak i polskich, nie potwierdza pobytu Miszczuka w trzech innych wymienianych przez niego obozach: Auschwitz, Mittelbau-Dora i Sachsenhausen.
Zobacz: Krzesimir Dębski – Husaria Ginie muzyka z filmu „Ogniem i mieczem”
Petro Fedorowicza Miszczuka dobrze pamiętała Aniela Dębska, matka znanego kompozytora Krzesimira Dębskiego, która na jego temat napisała:
Ukraińca Petro Fedorowicza Miszczuka znałam jeszcze z czasów wołyńskich. Do szkoły nie chodził. Był analfabetą. Jego matka pracowała dorywczo w domu rodziców mojego przyszłego męża. Kiedy Niemcy wyznaczyli kontyngenty Polaków na roboty do Rzeszy, sołtys – Ukrainiec, aby spełnić wymagania ilościowe transportu zmuszony był dobrać kilku Ukraińców do polskiego kontyngentu. Wtedy to, w 1942 r. Petro Fedorowicz Miszczuk został wywieziony na roboty do Niemiec. Potem słuch o nim zaginął. (…) W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, pewnego styczniowego dnia do naszych drzwi zadzwonił człowiek, który przedstawił się jako Petro Fedorowicz Miszczuk. Rozpoznaliśmy go z mężem. Zaprosiliśmy do środka i zaczęły się wspomnienia. Pan Miszczuk opowiadał o swoich wojennych losach. W czasie przymusowych robót w Niemczech jak obywatel Związku Radzieckiego był bardzo źle traktowany przez niemieckich pracodawców. Mówił, że dlatego uczestniczył w kradzieży żywności (wraz z innymi – przyp. AC) z wagonów kolejowych . (…) Niestety za którymś razem został schwytani (…), a on Petro Miszczuk został zesłany do obozu. Ale do jakiego obozu nie powiedział. (…) W trakcie wielogodzinnej rozmowy nie wspomniał ani słowem, że był zwolennikiem, a tym bardziej członkiem UPA.
Petro Fedorowicz Miszczuk od 1952 r. mieszka w Czerwonogradzie na Wołyniu na Ukrainie. Miasto to należało do Polski, nosząc nazwę Krystynopol i dopiero w 1951 r. wyniku korekty granicznej włączono je do ZSRR.
Zobacz: film „Było sobie miasteczko” o zagładzie Polaków w Kisielinie na Wołyniu
Aniela Dębska kilka lat temu podarowała mi wspomnianą książkę „Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska”, wydaną w Lublinie w 2011 r. Jej autorem jest ojciec Krzesimira – Włodzimierz Sławosz Dębski, który zmarł w 1998 r.
Włodzimierz Sławosz Dębski urodził się 24 lipca 1922 r. we Lwowie, a młodość spędził na Wołyniu, najdłużej mieszkając w Kisielinie. Jego rodzicami byli Polak, lekarz Leopold Dębski i Rosjanka Anisja Czemierkin, zamordowani przez UPA pod koniec lipca 1943 r.
W dniu 11 lipca 1943 r. we Mszy św. w kościele kisielińskim uczestniczył Włodzimierz Dębski i jego przyszła żona Aniela Sławińska, którzy zdążyli schronić się na piętrze plebanii, tarasując prowadzące do niej drzwi. Ukryci tam Polacy Polacy bronili się desperacko, rzucając cegłami i innymi przedmiotami. Po 11 godzinach banderowcy zaprzestali ataku i wycofali się. Włodzimierz Dębski w wyniku odniesionych ran został ukryty w stodole u sprawiedliwych Ukraińców i odwieziony po dwóch dniach do szpitala w Łokaczach, gdzie amputowano mu nogę.
W dwa tygodnie później banderowcy porwali i zamordowali wspomnianych rodziców Włodzimierza Dębskiego, którzy mylnie uważali, że nie musza uciekać, ponieważ Leopold Dębski jako lekarz jest potrzebny miejscowemu społeczeństwu i nie powinno im stać się nic złego.
W latach 1946-1951 Włodzimierz Dębski studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu, po ukończeniu której pracował aż do emerytury w szkolnictwie muzycznym.
Spisywanie swojej książki o historii Kisielina ukończył w 1992 r. Stanowi ona uniwersalne ostrzeżenie przed złem, budzonym przez nacjonalistyczne ideologie, czego przejawem był nie tak dawno obszar Jugosławii u schyłku XX wieku.
Zobacz: Rzeź wołyńska …
Po latach jego syn Krzesimir Dębski napisał książkę „Wołyń – nic nie jest w porządku”, która trafiła do księgarń 12 października 2016 r. Warto z niej zacytować obszerne fragmenty:
Moi rodzice zaręczyli się na plebanii kościoła w Kisielinie, na piętrze, w mieszkaniu księdza. Przez okna wpadały granaty, w uszach dudniły strzały, płonęły drzwi i dach. Mama miała 18 lat, a ojciec 21. Ojciec prosił mamę o rękę już kilka miesięcy wcześniej, ale powiedziała mu, że jest za młoda i nie wie, co to miłość. Teraz jednak zaręczyli się, bo nie wiedzieli, czy przeżyją.
(…) Był 11 lipca 1943 r., Krwawa Niedziela na Wołyniu. W tym dniu nacjonaliści z Ukraińskiej Powstańczej Armii wtargnęli do kościołów i domów w wołyńskich miastach i wsiach, by pozabijać Polaków zebranych na sumach. Napadli też na kościół w Kisielinie, gdzie na mszę poszli moi rodzice.
(…) Ta niedziela była dniem rozpoczynającym masakrę. Wcześniej zdarzały się mordy, ale od tej niedzieli zaczęła się rzeź. Upowcy zaatakowali 99 miejscowości. Napadali na domostwa, wywlekali rodziny, łapali uciekających, podpalali ukrywających się. Strzelali, dźgali widłami, tłukli w głowy siekierami, podrzynali gardła kosami. Mordowali dzieci, ich rodziców, ciężarne kobiety i starców. Nikogo nie było im szkoda. W sumie zabili około 90 tys. Polaków. To była potężna akcja metodycznego eliminowania ich z Wołynia. Wielka etniczna czystka, w której ginęli także Czesi, Ormianie i inaczej myślący Ukraińcy. Wcześniej nacjonaliści UPA pomagali Niemcom w Holocauście. Celem tego bezwzględnego ludobójstwa było przygotowanie jednorodnego etnicznie terenu, by na Wołyniu była Ukraina.
(…) Moi rodzice przeżyli dzięki temu, że się nie poddali. Wraz z kilkunastoma innymi osobami zabarykadowali się na przylegającej do kościoła plebanii, a ojciec, który był w konspiracji ZWZ, zorganizował obronę. Przez 11 godzin odpierali atak. Odrzucali wpadające przez okna granaty, gasili podpalone drzwi, odpychali drabiny, po których wbiegali Ukraińcy z nożami, rzucali w nich cegłami.
(…) Ojca zranił wybuchający granat. Leżał na łóżku proboszcza z rozerwaną nogą, a z tętnicy pod kolanem biła mu krew jak z fontanny. Matka robiła mu opatrunki z podszewki oderwanej z płaszcza i zaciskała nogę paskiem. Tamowała krwotok. Musiała jednak popuszczać ucisk, bo noga robiła się sina.
(…) Kiedy po ucieczce z kościoła ponownie spotkała ojca, nie miał już nogi, którą opatrywała. Ranę zaatakowała gangrena, jedynym ratunkiem była amputacja przeprowadzona bez znieczulenia w niemieckim szpitalu we Włodzimierzu Wołyńskim. Mama żałowała, że po zaręczynach nie mogła nigdy z ojcem zatańczyć.
Z XVII – wiecznej murowanej świątyni karmelitów po masakrze z 11 lipca 1943 r. pozostały w Kisielinie na Wołyniu tylko mury, które coraz natarczywiej niszczy roślinność i … czas.
Adam Cyra
Oświęcim, dnia 3 listopada 2016 r.