„Tajemnica Auschwitz. Prawdziwa historia” – fakty i mity

„Tajemnica z Auschwitz” to oparta rzekomo tylko na faktach i świadectwach bohaterów powieść, która ostatnio jest bardzo reklamowana w mediach. Nie jest to jednak reportaż, chociaż sporo w niej dokumentów i materiałów, z których korzystała Autorka.

W książce o tym tajemniczym tytule, zachęcającym czytelnika do jej przeczytania, jest opisana w formie zbeletryzowanej historia Stefanii Budniak, która powstała w oparciu o przekaz Ewy, jej córki.

Jej zdaniem matka Stefania Budniak trafiła do obozu przez działania swojego męża Floriana Budniaka, który ponad rodzinę stawiał walkę o ojczyznę.

Na temat tej książki, krytycznie wypowiedział sią Cezary Lis w recenzji udostępnionej mi do publikacji, którą poniżej przytaczam:

„Książka Niny Majewskiej-Brown „Tajemnica z Auschwitz – prawdziwa historia” opowiada historię obozowych przeżyć Stefanii Budniak, żony słynnego dowódcy oddziału partyzanckiego ziemi radomszczańskiej Floriana Budniaka ps. „Andrzej”. Trafiła do KL Auschwitz w wyniku aresztowania w leśniczówce w Kobielach Wielkich, położonych czternaście kilometrów od Radomska, jako zakładniczka, gdyż gestapowcom nie udało się ująć poszukiwanego „Andrzeja”, ukrytego w tym czasie w domowej skrytce.

Inspiracją Autorki do napisania książki stały się opowiadania na temat tamtych wydarzeń córki Budniaków, Ewy, która przekazała Autorce również zasłyszane od matki opowieści. Ewa Budniak nie ukrywa swojej niechęci, a nawet obsesyjnej nienawiści do ojca, obwiniając go o całe zło, które spotkało żonę i córki w wyniku tragicznego wydarzenia z 28 października 1943 r. W chwili aresztowania matki Ewa miała niespełna trzy lata. Nie może raczej pamiętać szczegółów tych wydarzeń. Przeżyła niewątpliwie traumę spowodowaną brakiem obecności rodziców we wczesnym okresie jej dzieciństwa. Pretensje do ojca rozciąga również na okres powojenny, a nawet na okres po jego śmierci: Ewa na grobie rodziców, znicz i kwiaty zawsze kładzie po stronie mamusi. Nigdy nie wybaczyła ojcu tego, co zrobił jej mamie (s. 356).

Jak pisze Autorka książka powstała dlatego, że jej przyjaciółka, Ewa: Marzy o tym, by o jej mamie i świństwie, które zrobił jej mąż, usłyszeli inni (s. 358).

Na czym polegało to „świństwo” Floriana Budniaka? W wywiadzie zamieszczonym na youtube Ewa odpowiada: Był zaciekłym patriotą, nie miał odwagi wyjść ze skrytki. Można przewidzieć co słałoby się gdyby wyszedł. Zostałby zakatowany na miejscu, albo po okrutnym śledztwie, a współpracująca z nim żona i tak trafiłaby do obozu. Taka bowiem była ta wojna, tak nieludzkie było postępowanie Niemców. To ojciec zadbał, aby córki po aresztowaniu matki znalazły bezpieczne schronienie w domu jego rodziców.

Przypadek rodziny Budniaków nie był odosobniony. Nieomal wszyscy leśnicy i gajowi na tym terenie zaangażowani byli w działalność konspiracyjną. Dzięki ich pomocy mogła przez całe miesiące i lata utrzymywać się działalność partyzancka. W konspiracji zaangażowane były także setki mieszkańców wiosek i miasteczek. Wszyscy oni mieli żony, córki, lub matki i siostry. Mieli więc nie angażować się tylko pilnować swych rodzin? Tak uważa pani Ewa B., a za nią Autorka książki.

W okolicach, gdzie działał Florian Budniak już wcześniej, bo w 1942 roku wydarzyła się podobna sytuacja, gdy gestapo aresztowało jako zakładniczkę żonę poszukiwanego dowódcy partyzanckiego Mieczysława Tarchalskiego „Marcina”. Jadwiga Tarchalska ps. „Dama” również została umieszczona w więzieniu w Częstochowie, a ich jedenastoletnią córkę, Marysię ukrywano przed Niemcami w różnych miejscach między innymi u państwa Tymowskich, właścicieli majątku ziemskiego w Ulesiu.

W nieodległej od Kobiel Wielkich leśniczówce koło Strzałkowa, 15 czerwca 1944 roku Gestapowcy próbowali aresztować Romana Plewińskiego za przynależność do AK. Udało mu się uciec, a zamordowani zostali żona i dwójka dzieci. Czy Tarchalski i Plewiński też byli „tchórzami”? W powszechnej opinii uchodzą oni wszyscy za bohaterów II wojny światowej na tym terenie. Pamięć o nich przechowuje się z czcią i szacunkiem.

Cała treść książki jest opisem „romantycznego związku”, jaki połączył więźniarkę z Auschwitz, Stefanię Budniak z esesmanem Jürgenem.

Mój Boże, jaki cudowny ten Jürgen – napisał jeden z internautów MM – co spotkało się z hejtem wobec niego. Pana nie stać by było na podanie ręki drugiemu człowiekowi, a wnoszę to z pańskiej kpiny i szydery. Obrzydliwej – odpowiedziała mu pani Ewa S. Na swojej stronie na facebooku w prezentacji pisze: Jeżeli znajdziesz się w sytuacji, w której nie wiesz jak się zachować – zachowaj się przyzwoicie (…).

Pani Nina pisze w swej książce, że Jürgen był jednym z trybików i wbrew swojej woli znalazł się w SS i w Auschwitz. Był czuły, troskliwy, bezinteresowny, uczuciowy i platonicznie zakochany  z wzajemnością. Tak przesłodzone, że nie łatwo się to czyta… Do SS nie wcielano z łapanki i  z przymusu. Należeli tam najbardziej fanatyczni wyznawcy nazizmu, uważający Polaków i Żydów za podludzi. Robienie więc bohatera z takiego człowieka jest co najmniej niegodziwe.

W wywiadzie zamieszczonym na youtube Autorka książki mówi, że rozpracowanie konspiracyjnej działalności Floriana nie zajęło gestapowcom dużo czasu i na początku wojny zjawili się aresztując jego żonę. Tymczasem Florian, który faktycznie od początku wojny uczestniczył w konspiracji, został wydany przez konfidenta i Gestapo zjawiło się w leśniczówce w Kobielach 28 października 1943 roku to jest ponad cztery lata od wybuchu wojny. Dalej Autorka podaje, że Stefania spędziła w Auschwitz niemal całą wojnę. Z dokumentów wynika, że przebywała tam od grudnia 1943 roku do sierpnia 1944 roku czyli osiem miesięcy.

Florian Budniak nie wierzył w możliwość wybuchu wojny, z uwagi na gwarancje Państw Zachodnich, stąd w lipcu 1939 roku udał się z całą rodziną do Borów Tucholskich – tak piszą biografowie  w oparciu o jego własne wspomnienia.

Autorka relacjonując rzekome przemyślenia jego żony pisze jakoby cieszył się tą wojną: 26 sierpnia 1939 roku dotarło wezwanie do 8 pułku artylerii ciężkiej w Toruniu. Byłam przerażona, natomiast z Floriana dosłownie wyskoczył patriota, który natychmiast przedłożył zew ojczyzny nad nasze bezpieczeństwo. Pożegnał się z nami krótko, zabrał kilka niezbędnych rzeczy i na swoim ukochanym motocyklu, który darzył bodaj większą miłością niż mnie, udał się na miejsce mobilizacji. Cieszył się, że nareszcie będzie mógł w praktyce zastosować i zaprezentować swoje umiejętności związane z łącznością radiową. (…) Nie nacieszył się jednak walką zbyt długo. 19. września podczas przekraczania Bzury dostał się do niemieckiej niewoli (…) mój Florian miał więcej szczęścia niż rozumu, bo objęło go rozporządzenie władz niemieckich o zwolnieniu do domów wszystkich urodzonych na terenie dawnego zaboru pruskiego (s. 32-34).

Nie jest uczciwe pisanie i wypowiadanie się jakgdyby w imieniu – nie żyjącej już przecież – Stefanii. Czy naprawdę tak źle myślała o mężu i tak czule o Jürgenie? Dziś czytelnik nie ma już możliwości skonfrontowania tych przemyśleń i osądów. Zdrowa logika każe jednak powątpiewać.

Nieprawdą jest, co podaje Autorka, że był dowódcą oddziału partyzanckiego już od połowy 1943 roku i z tego powodu prawie nigdy nie było go w domu. Do lasu poszedł po aresztowaniu żony i w listopadzie 1943 roku objął dowództwo oddziału w miejsce Stanisława Sojczyńskiego ps. „Zbigniew”. Wcześniej zatrudniony był oficjalnie jako leśniczy i mieszkał w domu.

Tyle razy prosiłam, żebyś nie robił z naszego domu ochronki! Stoję wściekła (…) pochylając się nad siedzącym Florianem – tak zareagowała żona na wieść, że Florian próbował ukryć ukraińskiego żołnierza. Myślisz, że nie wiedzą, że z tą swoją bandą łazisz po lasach – nie z bandą tylko oddziałem, trochę szacunku (…) – do diabła z szacunkiem, zastanów się wreszcie co robisz! Może w ogóle powinieneś siedzieć w lesie i się tu nie pokazywać, może tak byłoby bezpieczniej. (…) Naszym obowiązkiem jest walczyć za ojczyznę – odpowiedział Florian. (…) „Boże, jaki on jest głupi!” (s. 51).

Podczas gdy dla nas staje się z dnia na dzień coraz bardziej obcy, w oczach swoich partyzantów awansuje na jeszcze większego bohatera, przywódcę, wizjonera. Ostatnio wymyślili nawet piosenkę, która ma rozsławić jego czyny. Zupełnie jakby był jakimś cholernym rycerzem z legendy! Boże, jaka jestem na niego zła. (s. 53).

Myślałam, że mój mąż nie może być już głupszy i bardziej zawzięty, tymczasem się myliłam (s. 80) – tak reaguje żona na wiadomość od męża, że partyzanci zabili dwóch Niemców.

Stefania miała ogromną szansę na wyjście z więzienia w Częstochowie. Jej teść Franciszek z narażeniem życia uruchomił wszystkie znajomości i kontakty. Doprowadził do zawarcia tajnej umowy z Gestapo, na której mocy, oczywiście za odpowiednią łapówką, jego synowa miała zostać wypuszczona. 20 grudnia miała przejść do przekazania reszty pieniędzy i uwolnienia Stefy. Tak się jednak nie stało. Florian doskonale zdawał sobie sprawę z wysiłków czynionych przez ojca, mimo to, nie zważając na nic, kolejny raz przedłożył „dobro” ojczyzny nad rodzinę. Jako dowódca oddziału partyzanckiego zorganizował zasadzkę na wysokiego rangą funkcjonariusza Gestapo, który wizytował w tym czasie stacjonujące w okolicy oddziały niemieckie. Nieświadomy niczego Niemiec bez większej eskorty jechał bryczką przez zimowy, skąpany w słońcu las, gdy nagle padły śmiertelne strzały. Wraz z nim zginęło dwóch żołnierzy.

Zdarzenie to wywołało szok w armii niemieckiej, która na tych terenach czuła się dość pewnie. Dlatego bezwzględne represje i poszukiwania winnych zostały zakrojone na szeroką skalę i skończyły się tym, że podejrzenia padły na oddział Floriana. Wściekli Niemcy unieważnili „umowę” z Franciszkiem, a Stefanię wysłano pierwszym transportem do Auschwitz. Florian kolejny raz przełamał jej życie na pół (s. 124).

Nie było żadnego zamachu na wysokiego rangą funkcjonariusza gestapo wizytującego w okolicy oddziały niemieckie. Miał miejsce natomiast przygotowany dużo wcześniej zamach na bezwzględnego i okrutnego sadystę – komendanta posterunku żandarmerii w Gidlach – Georga Schwarzmayera. Udaną akcję likwidacyjną przeprowadził 15 grudnia 1943 roku oddział AK pod dowództwem „Alma” (J. Kasza-Kowalski), a Florian nie brał udziału w tej akcji. Decyzja o przesłaniu Stefanii z więzienia w Częstochowie do KL Auschwitz musiała zapaść już wcześniej.

Kolejne żale i pretensje jakie już po wojnie pod adresem Floriana kieruje Ewa (i ponoć jej mama) dotyczą tego, że ojciec otrzymawszy w październiku 1948 roku posadę w Ministerstwie Leśnictwa w Warszawie przeniósł się tam z całą rodziną.

Nie zważając na protesty żony przeprowadził całą rodzinę do Stolicy, zabierając Ewę z Wysokiej. Ich życie radykalnie się zmieniło. Zamieszkały w dużym mieszkaniu w luksusowej dzielnicy przy ulicy Filtrowej (…). Dziewczynki zaczęły edukację w dobrych szkołach. Jednak żadna nie była szczęśliwa. Przyzwyczajone od wiejskiego życia, dusiły się w wielkim mieście. Florian rzadko bywał w domu, całe dnie spędzając w Ministerstwie. Stefania czuła się odarta ze wszystkiego, samotna i pozostawiona sobie. Grudzień 1949 roku przyniósł kolejny dramatyczny przełom w życiu rodziny (s. 347).

Florian pod fałszywymi zarzutami został aresztowany i skazany na dożywocie, zamienione potem na 15 lat więzienia. Stefania została wyrzucona ze służbowego mieszkania, z którego mogła zabrać tylko rzeczy osobiste. Na mocy amnestii 22 sierpnia 1956 roku odzyskał wolność.

I kolejny raz, nie licząc się z tym, że dzieci mają w Warszawie przyjaciół, Stefania pracę i przyjaciółki (…) bezwzględnie, egoistycznie postanowił przenieść całą rodzinę do Poznania. Podjął pracę  w Instytucie Technologii Drewna gdzie pracował przez 28 lat, pod koniec kariery naukowej uzyskując tytuł profesora nadzwyczajnego (s. 351).

W zamieszczonych na końcu książki podziękowaniach Autorka pisze, że obawiała się, czy nie zrani swojej przyjaciółki Ewy. Nie przejmowała się, że zrani pamięć Floriana Budniaka, partyzantów, jego przyjaciół i wszystkich, którzy go znali lub choćby o nim słyszeli. Wbrew intencjom córki Ewy obie  zraniły też pamięć o matce, która była ofiarą nieludzkiego systemu hitlerowskiego, a nie ofiarą „egoistycznego” męża, który z „bandą” partyzantów prowadził swą „męską wojnę”.

Cezary Lis

Ahaus, 25 listopada 2019 r.

Po przeczytaniu powyższej recenzji, podobnie jak jej Autor, mam pewne zastrzeżenia co do prawdziwości zdarzeń przedstawionych w książce Niny Majewskiej-Brown „Tajemnica z Auschwitz – prawdziwa historia”. Jej główni bohaterowie są postaciami autentycznymi, z wyjątkiem esesmana o imieniu Jürgen, sympatyzującego ze Stefanią Budniak, co do którego istnienia jako prawdziwej postaci, zachowującego się bez zarzutu w stosunku do więźniarek mam wątpliwości.

Wyzwolone więźniarki z podobozu Zwodau  z żołnierzami amerykańskimi 7 maja 1945 r. (Theresienstadt Memorial)

Bohaterkę tej książki w połowie sierpnia 1944 roku przeniesiono z KL Auschwitz do obozu Ravensbrück, a potem do Helmbrechts, który był jednym z podobozów KL Flossenbürg.

W kwietniu 1945 roku była ewakuowano z kolei do podobozu Zwodau (Svatava) na terenie Czech, gdzie 7 maja 1945 roku została wyzwolona przez żołnierzy amerykańskich.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się powojenne losy Stefanii Budniak, gdyby nie śmierć „jej esesmana” Jürgena – jak twierdzi autorka tej książki – który został stracony przez żołnierzy 1. Dywizji Piechoty (USA) w dniu wyzwolenia podobozu Zwodau. Szkoda, że Nina Majewska-Brown nie podaje, czy też nie zdołała ustalić nazwiska Jürgena, co uprawdopodobniło dopiero opowieśc o dobrym Niemcu w mundurze SS, opiekującym się polską więźniarką, bo miała mu przypominać jego zmarłą żonę.

Opowieść córki Ewy Budniak o swojej matce i dobrym esesmanie nie wystarczy, aby uznać ją za  prawdziwą. Moim zdaniem należy dotrzeć do archiwów niemieckich i ustalić bliższe dane o Jürgenie.

Wtedy dopiero ta romantyczna historia obozowej przyjaźni między Niemcem i Polką, a może nawet miłości, stanie się w pełni wiarygodną.

Nie do końca to taka „true story”, podobnie jak książka Heather Morris „Tatuażysta z Auschwitz”która zawiera wiele niezgodnych z prawdą opisów.

Zobacz: „Tatuażysta z Auschwitz” – sprawdzamy fakty

Wspomnę jeszcze o książce Dominika Rettingera „Komando Puff”, nawiązującej do historii burdelu obozowego w KL Auschwitz w bloku nr 24.

Dla mnie ta powieść to szukanie sensacji w miejscu ogromnej ludzkiej tragedii i trudnego do wyobrażenia ludobójstwa.

O „Puffie” pisałem już na moim blogu, przedstawiając krótko historię jego powstania, o czym jeszcze raz poniżej przypomnę.

Założenie domu publicznego w KL Auschwitz wymyślił lekarz garnizonowy SS, Siegfried Schwela, który zebrał obozowych lekarzy – więźniów Polaków i oznajmił im, że taki zakład wpłynie na lepsze samopoczucie więźniów i ich lepszą wydajność w pracy.

W ten sposób koło bramy KL Auschwitz z napisem „Arbeit macht frei”,  w bloku  nr 24, na pierwszym piętrze, powstał obozowy burdel, zwany „Puffem” z  20-stoma „pracownicami”, którego działalność uruchomiono w 1943 r. Były to przeważnie zawodowe prostytutki niemieckie, polskie, ukraińskie i rosyjskie, chociaż zdarzały się też więźniarki „niewykwalifikowane”, chcące w ten sposób poprawić sobie warunki bytowe w obozie.

Ponieważ nowa instytucja miała służyć głównie klienteli niemieckiej i polskiej, gros pensjonariuszek stanowiły Niemki, na drugim miejscu były Polki, przeważnie „urzędujące” przed wojną na rogu Chmielnej i Marszałkowskiej w Warszawie. Wśród nich znalazły się dwie Ukrainki i jedna Rosjanka. Żydzi i Rosjanie wstęp do „Puffu” mieli zakazany.

„Urzędniczki” mieszkały w bloku nr 24, w jednej wspólnej sali, urządzonej z wyjątkowym  komfortem. Żywność otrzymywały z kuchni esesmańskiej. Ubranie – a zwłaszcza czystą jedwabną bieliznę – z „Kanady” z nagrabionych dóbr pożydowskich, których właściciele przeważnie zginęli w obozowych komorach gazowych KL Auschwitz II-Birkenau. Używały najlepszych perfum i w ogóle paryskich kosmetyków, również z „Kanady”.

Godziny „pracy” trwały od 18.00 do 21.00. Liczba „interesantów” co najmniej 4-5 dziennie, pięciodniowy tydzień pracy, wizyta trwała 20 minut. Każda „pracownica” miała swój luksusowo urządzany „gabinet”. Na rozkaz Rudolfa Hőssa, komendanta obozu i lekarza garnizonowego SS, Siegfrieda Schweli, znani artyści – malarze więźniowie ozdobili poszczególne „gabinety” pięknymi malowidłami nastrojowymi o odpowiedniej tematyce. Tapczany były przykryte dywanami i poduszkami. Drzwi do „gabinetu” były otwierane tylko od zewnątrz i zaopatrzone w okienka z klapą od zewnątrz tzw. „judasze”. Do „gabinetów” wolno było wchodzić tylko w godzinach „urzędowania”. Warunkiem dostania się do „Puffu” było uzyskanie biletu wstępu, tj. bonu, wydawanego przez komendanturę.

„Zakład” cieszył się troskliwą opieką władz. W czasie „urzędowania” najwyżsi dostojnicy esesmani gromadzili się w korytarzu i z niezwykłym zainteresowaniem i zadowoleniem obserwowali przez „judasze” co działo się w pokojach.

Ruch w „zakładzie” podczas „urzędowania” regulowany był dzwonkiem. Na klientelę „zakładu” składali się przede wszystkim Niemcy, blokowi, kapowie i w ogóle śmietanka obozowa, tzw. prominenci zajmujący „stanowiska”, jednym słowem „arystokracja” KL Auschwitz.

Pomysłodawca obozowego „Puffu”, lekarz niemiecki, SS-Sturmbannführer Siegfried Schwela, odpowiedzialny także za liczne mordy dokonane na więźniach KL Auschwitz, zarażony prawdopodobnie przez działaczy obozowego ruchu oporu tyfusem, zmarł w Oświęcimiu 10 maja 1942 r.

Dominik Rettinger nadal szuka sensacji w tragicznej historii KL, publikując powieść związaną z „Puffem”, pod zmienionym tytułem „Sekret Elizy. Płatna miłość”.

Przedstawia w niej ponownie rzekomo prawdzie, dramatyczne losy młodej kobiety, która ratując się z koszmaru obozu Auschwitz-Birkenau, decyduje się pracować jako prostytutka w kommandzie Puff. Jej walka o przetrwanie i chora niebezpieczna najpewniej zmyślona przez autora miłość oficera SS do niej, podobno nigdy wcześniej nie została opisana w literaturze.

Na czytanie tej książki szkoda mi było już czasu, jak również na sprawdzanie autentyczności wątpliwych dla mnie faktów.

Adam Cyra

Oświęcim, 2 grudnia 2019 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *